Przecież nie jako data ataku na wolność mediów, bo w tej materii rządzący mają już spory dorobek. To głównie upartyjnienie mediów publicznych, ale również przejęcie i zdominowanie Polska Press. Z tej perspektywy sfinalizowanie pierwszego etapu procesu legislacyjnego, tzw. lex TVN, to zaledwie epizod.

Ważniejsze z tej perspektywy są inne daty. Wejście w życie tego prawa, po zamknięciu procesu legislacyjnego, w co do końca nie wierzę, albo data jego obalenia. To wciąż możliwe, bo między głosowaniem w Senacie, powtórnym głosowaniem w Sejmie i podpisem prezydenta jest spora przestrzeń. Zarówno w sensie czasowym, jak i politycznym. Gdyby przeanalizować ją pod kątem alternatywnych scenariuszy, to nie można nie uwzględniać takich czynników jak zaangażowanie opinii publicznej, amerykańskiej administracji, czy faktycznego braku większości parlamentarnej, który od środy jest realnym problemem PiS. Innymi słowy, w sprawie przeforsowania przepisów uderzających w Discovery może się jeszcze wiele wydarzyć.

Wracając do, bez wątpienia historycznej daty 11 sierpnia, nie można jej również traktować jako początka końca TVN, bo – w tej sprawie też nie mam wątpliwości – jej kanał informacyjny nie przestanie nadawać po dacie wygaśnięcia koncesji. Prawnicy Amerykanów już dysponują setkami scenariuszy uratowania TVN24. Odpowiednie możliwości daje prawo europejskie, co świetnie rozumieją również eksperci PiS. Skuteczna eliminacja tego nadawcy byłaby możliwa wyłącznie po wyjściu Polski z Unii Europejskiej, ale i to z kłopotami, bo jak wyeliminować legalny kanał europejski z kabla, czy sieci? Wszystko to bardzo trudne.

Czymże więc zapisze się w historii 11 sierpnia 2021 r.? Może jako symbol zmasakrowania przez rządzącą partię regulaminu Sejmu? To też strzał w płot. Marszałkowie nie raz już łamali regulamin w sprawach równie ważnych, by przypomnieć choćby decyzje Marka Kuchcińskiego podczas słynnych obrad w Sali Kolumnowej.

Ważniejsze są więc inne znaczenia wydarzeń, o których każe pamiętać ta data. Dla mnie osobiście to z jednej strony symboliczne, grupowe i karne opowiedzenie się rządzącej większości przeciwko wartościom, które były treścią antykomunistycznego buntu i konstytuowały polską demokrację, z drugiej - symboliczne święto korupcji politycznej i upadek człowieka, który wchodził do polityki pod hasłem walki z systemem, a został przez ten system zjedzony i przetrawiony. W pierwszej sprawie dotąd nie mogę uwierzyć, że 30 lat po odzyskaniu suwerenności musimy, jako dziennikarze, walczyć o wolność słowa (atak na najsilniejszego oznacza zagrożenie dla wszystkich). Druga jest nauczką, by nie wierzyć rzekomym buntownikom, bo bywają jeszcze bardziej zakłamani i sprzedajni, niż profesjonalni politycy. Tu, nie wymieniając nazwiska, postawię kropkę – tak bardzo mi wstyd.