Słyszymy często, że oderwanie Kosowa od Serbii (Serbów żyje tam 5 proc.) to jak oderwanie od Polski Wielkopolski, gdzie rodziła się nasza narodowa tożsamość. Fundamentalna różnica polega jednak na tym, że w Wielkopolsce mieszkają Polacy, a w Kosowie Albańczycy. Próba porządkowania świata według racji historycznych to otwarcie puszki Pandory, która wybuchnie krwią. Polacy przecież nie mają żadnych historycznych praw do swoich obecnych ziem zachodnich. Piastowskie afiliacje są wątpliwe i rodzą pytanie: jak daleko wstecz mamy sięgać i który moment historyczny mamy uznać za właściwy punkt odniesienia?

Za początek konfliktu na Bałkanach uznać można rok 1989, gdy świeżo upieczony prezydent Serbii, Slobodan Milošević, odwołując się do serbskiego nacjonalizmu, stłumił wystąpienia Albańczyków protestujących przeciw dyskryminacji i domagających się autonomii. Dziesięć lat później bombardowania amerykańskie przerwały tragedię, którą była akcja przepędzania Albańczyków z Kosowa. Już wcześniej na tym terenie toczyły się walki, w których okrucieństwa popełniały obie strony. Międzynarodowe siły, które miały pilnować pokoju w Kosowie, nie były w stanie zapobiec albańskim aktom odwetu wymierzonym w Serbów. Nic nie zwalnia z odpowiedzialności ich autorów. Naiwnością byłoby jednak sądzić, że bezpośrednio po okrutnych walkach dwie nienawidzące się nacje będą żyły w pokoju, zwłaszcza gdy jedna zdecydowanie dominuje nad drugą. Być może konieczne są korekty granic Kosowa i wcielenie do Serbii przygranicznych terytoriów zamieszkanych przez Serbów. Nie ma jednak innego wyjścia niż pozwolić narodom zamieszkującym Bałkany na tworzenie własnych państw. Budowa różnego typu związków, z federacjami włącznie, może pojawić się później wyłącznie jako suwerenne decyzje narodów.