"Wyborcza" pyta dramatycznie: "Czy CBA miało możliwość stosowania nielegalnego podsłuchu?". Poseł Jarosław Urbaniak (PO) też pyta: "Czy minister polskiego rządu był podsłuchiwany przez CBA?". A "GW" dodaje, że w Prokuraturze Krajowej nie ma wniosku o podsłuch telefonów Drzewieckiego i jego żony.
O co całe zamieszanie? Chodzi o artykuł "Rz" z 20 listopada 2009 r., w którym ujawniliśmy, że ówczesny minister sportu spotkał się 22 września w warszawskim hotelu Radisson z biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem, a potem rozmawiał z żoną. Oto dosłowny cytat z tekstu: "Krótko po spotkaniu zadzwonił (Drzewiecki – red.) do żony, mówiąc, że szykowana jest jakaś intryga".
Dziennikarze "GW" Renata Grochal i Wojciech Czuchnowski sugerują, że artykuł "Rz" powstał na podstawie materiałów CBA z nielegalnego podsłuchu telefonu Drzewieckiego. Problem w tym, że nie napisaliśmy, iż telefon Drzewieckiego jest podsłuchiwany, ani że nasze informacje pochodzą z jakichś stenogramów CBA. "Wyborczej" nawet do głowy nie przyjdzie się zastanowić, czy o tym, że Drzewiecki dzwoni do żony, Biuro mogło dowiedzieć się w inny sposób – od świadka, od agenta, z taśm monitoringu wokół hotelu. Słowo "telefon" równa się dla niej słowu "podsłuch". I kto tu ma obsesję?
Żeby było jeszcze zabawniej, nawet premier Tusk pytany przed komisją o domniemany podsłuch w telefonie Drzewieckiego odparł: "z materiałów nie wynika, że minister Drzewiecki był podsłuchiwany". Premier potwierdził za to, że politycy w aferze hazardowej byli podsłuchiwani przy okazji – rejestrowano ich rozmowy, "gdy dzwonili do osób podsłuchiwanych".
To wszystko. Oto korzenie wielkiej afery podsłuchowej, którą od piątku próbuje rozkręcić "GW" i którą komentują oburzeni, choć najwyraźniej niedoinformowani politycy. Oburzenie jest jak najbardziej na miejscu – to oburzające, że żadnemu z komentatorów nie chciało się sięgnąć po oryginalny artykuł i sprawdzić, co było w nim napisane. Nie zrobili tego widać także autorzy "Wyborczej", bo twierdzą, że opisywana przez "Rz" rozmowa Drzewieckiego z żoną odbyła się 22 sierpnia 2009 r. Tymczasem my opisywaliśmy wydarzenia z 22 września, czego zresztą nie ukrywaliśmy, by nie utrudniać nadmiernie pracy dociekliwym reporterom "GW".