Twierdziła, że polski wymiar sprawiedliwości na pewno nie osądzi jej uczciwie, że nie powinno się wracać do tak odległej historii, że cała sprawa jest "straszliwym nonsensem". Domaganie się ekstradycji zaś miało być "prawicowym spiskiem" przeciwko niej.

Dziś jednak szanse na osądzenie Wolińskiej są większe niż wówczas, dlatego jej wypowiedzi stają się dobitniejsze. Mają bowiem przekonać opinię publiczną na Zachodzie, że starsza pani jest ofiarą nieludzkiej nagonki. Pojawia się więc słowo "cyrk", pojawia się "kozioł ofiarny". Wolińska podkreśla, że jest Żydówką, sugerując jednoznacznie, że działania polskiego rządu mają podtekst antysemicki.

Przed ośmiu laty Wolińska stwierdziła w rozmowie z dziennikarzem "Guardiana": "Ciężko to wszystko zrozumieć, jeśli nie zna się polskiej historii". Rzeczywiście, polska historia może wydawać się brytyjskim czytelnikom wyjątkowo skomplikowana, skoro władze RP ścigają kobietę, która najpierw cudem przeżyła Holokaust, a potem została zmuszona do emigracji w wyniku antysemickich czystek 1968 roku. Ciśnie się jednak na usta zwięzła riposta: ciężko zrozumieć polską historię, jeśli nie osądza się takich ludzi jak Helena Wolińska-Brus.

Gdyby pani prokurator pochodziła z Chile, Argentyny lub Hiszpanii, gdyby skazywała na śmierć niewinnych ludzi na rozkaz generała Franco lub Augusto Pinocheta, a nie Bolesława Bieruta, żadna gazeta nie potraktowałaby jej z taką łagodnością jak "Guardian". Większość mediów zachodniej Europy przyjęłaby jej aresztowanie ze zrozumieniem, a nawet z aplauzem. Wszystkie prawicowe dyktatury były przecież okrutne i krwawe, a ich zbrodnie powinny być ścigane zawsze i wszędzie. A dyktatury lewicowe? Cóż, miały i złe, i dobre strony...

Skomentuj na blog.rp.pl/magierowski