Premier dba o gesty wskazujące na jego przywiązanie do katolicyzmu. Przypomnijmy tylko dwa: przed powołaniem gabinetu Donald Tusk wraz ze swoimi ministrami wziął udział we mszy św., a na miejsce jednej z pierwszych wizyt zagranicznych wybrał Stolicę Apostolską. Jednocześnie jednak nie znalazł czasu, aby uzgodnić z podwładnymi kwestie zahaczające o stosunki państwo - Kościół.
Nowy premier zdaje się zapominać, że ustalenia Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu nie zmieniają się wraz z wymianą gabinetów. A kwestię możliwości zdawania religii jako jednego z przedmiotów do wyboru na maturze negocjowano nie od wczoraj. Teraz Kościół oczekuje, że resort oświaty wprowadzi te ustalenia w życie.
Problem w tym, że matura z religii to dla obozu liberalnego i lewicowego czuły punkt. Publicyści związani z tymi kręgami zdążyli już oświadczyć, że egzamin maturalny z religii zmieni Polskę w kraj wyznaniowy. I jakoś nikt się nie zająknął, że miałby to być przedmiot do wyboru i że nikt nikogo nie zmusi do jego wybrania.
Innym argumentem jest ten o niepoddającej się analizie rozumu ocenie prac z tego przedmiotu. Ale i on wydaje się chybiony. Przy odrobinie dobrej woli można wyobrazić sobie przecież mechanizm kompetentnego sposobu oceniania tych maturzystów, którzy postanowili zdawać egzamin z religii. Bo matura z tego przedmiotu to przede wszystkim szansa dana tym wszystkim młodym ludziom, którzy podchodzą do swojej wiary serio i którzy uważają, że mogą w dojrzały sposób wypowiedzieć się o tej sferze swoich przekonań.
Tak czy inaczej Donald Tusk będzie musiał się zdecydować. Czy jego deklaracje o szacunku dla Kościoła są tylko "łagiewnickim rytuałem", czy też premier jest w stanie uznać religię za równoprawną dziedzinę w szkole. Nie można w nieskończoność próbować podobać się wszystkim.