Lizbona ma prawo świętować, bo bez wysiłków jej dyplomatów trudno byłoby o te sukcesy. Tak sprawne działania zaskoczyły wielu urzędników w Brukseli. Dość nieoczekiwanie to na Portugalię spadł ciężar wynegocjowania do końca nowego unijnego traktatu. Gdy na szczycie w czerwcu kierująca wówczas UE kanclerz Niemiec Angela Merkel obwieszczała sukces dwudniowych negocjacji w Brukseli, Portugalczycy odetchnęli z ulgą.

Nie tylko oni myśleli, że traktat jest już gotowy. Wkrótce się jednak okazało, że wątpliwości budzą zapisy wynegocjowane przez polskich dyplomatów, a premier Jarosław Kaczyński nie uważa rozstrzygnięć szczytu za ostateczne. Szybko więc premier Jose Socrates musiał odpowiadać na pytania, jak poradzi sobie z polskimi wątpliwościami. Początkowo wydawało się, że Lizbona nie ma żadnego pomysłu. Zamiast zmierzyć się publicznie z polskimi postulatami, Portugalczycy z uśmiechem odpowiadali, że przecież nie ma żadnych porozumień. I że na pewno nie będą forsować rozwiązania, które byłoby upokarzające dla którejkolwiek ze stron.

Taka strategia przyniosła efekty. Droga cichej dyplomacji i głośnych komplementów w październiku doprowadziła Portugalię do ostatecznego porozumienia, które nie odbiegało od kontestowanego przez Warszawę tekstu traktatu. Portugalia, kraj o przeszłości imperialnej, a dziś jedno z mniejszych państw UE, wie jak prowadzić rozmowy, by dać partnerom poczucie, że ich problemy są poważnie traktowane.

Drugim istotnym składnikiem sukcesu Portugalczyków jest ich pragmatyzm. Nie trzymają się kurczowo unijnych formalności. Modelowym przykładem jest rozszerzenie strefy Schengen. Przez lata Bruksela przekonywała, że dołączenie nowych państw do strefy bez kontroli granicznej wymaga wdrożenia nowego systemu komputerowego SIS 2.

Kolejne terminy nie były jednak dotrzymywane i problem techniczny stał się problemem politycznym: trzy lata po rozszerzeniu Polacy wjeżdżający do Niemiec wciąż stali w kolejce przed szlabanem.A Portugalia zaproponowała: rozszerzmy Schengen ze starym systemem SIS 1. Okazało się, że zadanie z pozoru niemożliwe stało się niezwykle łatwe. W ciągu kilku miesięcy przetestowano nowe rozwiązania. I, co w UE jest rzadkością, termin rozszerzenia strefy Schengen uległ przyspieszeniu. Sukcesy Portugalii potwierdzają znaną unijną regułę: najlepsze są prezydencje małych krajów. Za modelowe uchodziły zawsze te półrocza, gdy Unią kierowała Irlandia, czy Dania, nie mówiąc o maleńkim Luksemburgu. To kraje, które nigdy nie mogły forsować swojego stanowiska w UE. Mając małą wagę głosów, zawsze muszą się uczyć cichej dyplomacji i szukania kompromisu. A takie umiejętności się przydają, gdy na pół roku stolica UE przenosi się częściowo do kraju sprawującego prezydencję.