Z pewnością działanie to było efektem presji lobby producentów, którzy obawiają się konkurencji. Nie oznacza to, że jako „kraj wolny od GMO” nie moglibyśmy odnieść z tego krótkotrwałych korzyści. Długotrwałe nie wydają się prawdopodobne. UE długo broniła się przed tą technologią. Dziś, kiedy jest zmuszona się na nią otworzyć, jest bezbronna wobec konkurencji, a biotechnologia z pewnością będzie jedną z najważniejszych gałęzi przemysłu XXI wieku. Na mniejszą skalę to samo mogło się stać z Polską.

Po obu stronach tego sporu występują często wątpliwi bojownicy, tym bardziej więc sprawa wymaga namysłu. Przeciwnicy GMO podnoszą, jak wielkie sumy wydają jej producenci na lobbing. Nie liczą sum, jakie na antylobbing wydali ich konkurenci i jakimi wpływami dysponują w UE. Wspólna polityka rolna, której ciągle udaje się bronić tym środowiskom, demonstruje ich siłę. Jeśli Greenpeace wzywa do bojkotu GMO (czy czegokolwiek innego), to choć odruchem człowieka mającego zdrowy rozsądek jest zareagować odwrotnie, wcześniej należy się zastanowić.

Pomimo dziesiątków lat usiłowań przeciwnicy GMO nie byli w stanie przedstawić żadnego dowodu na ich szkodliwość. Operacje genetyczne polegające na krzyżowaniu gatunków człowiek uprawia, od kiedy pojawiła się cywilizacja. GMO można uznać za ich naturalną konsekwencję. Oczywiście nie możemy być pewni, że w dalszej perspektywie nie pojawią się negatywne skutki rozszerzania się GMO, tak jak wszelkich innych wynalazków człowieka. Szansę na tonowanie ich ubocznych konsekwencji da nam jednak wyłącznie postęp technologiczny. Za postęp ten płacimy cenę i nie ma się co łudzić, że smak żywność w przyszłości będzie nam przypominał przeszłe rozkosze podniebienia. Warto jednak przypomnieć sobie, jaki był ich koszt – i nie tylko o cenę produktu chodzi.