Ta postępująca specjalizacja powinna napawać nas ufnością. Jeśli nawet członek parlamentu UE nie rozumie traktatu definiującego jej funkcjonowanie, to zwykły obywatel musi czuć się uspokojony. Losy jego spoczywają w rękach takiej klasy specjalistów, że nawet doświadczeni politycy nie są w stanie pojąć efektów ich pracy.
Zwykły Polak nie musi ich rozszyfrowywać. Ważne, aby zawierzył, że w Brukseli zasiadają mędrcy powodowani wyłącznie troską o najwyższe europejskie dobro, wolni od pokus, egoizmów czy partykularnych sympatii – po prostu emanacja europejskiego rozumu. Jeśli więc ktoś próbuje zrozumieć ich propozycje – co ex definitione nie jest możliwe ze względu na intelektualną przepaść dzielącą Polaków od przywódców UE – nie mówiąc już o próbie oceny, w najlepszym wypadku naraża się na śmieszność, jeśli nie na potępienie. Bo w zlaicyzowanej Europie przymioty boskie, jakimi są czyste dobro i rozum, za sprawą Unii objawiły się w Brukseli.
Istnieją jednak również schizmatycy, dla których brukselski bóg jest tożsamy z szatanem. Tak jak dla polskich zwolenników Unia może być wyłącznie obiektem adoracji, tak dla ich przeciwników może być wyłącznie obiektem potępienia.
Wszystko jest takie samo, tylko znak plus zastąpiony zostaje przez minus. I w jednym, i w drugim wypadku jakakolwiek wątpliwość jest diabelską pokusą. A ci, którzy jej ulegają, redukowani są z jednej strony do Michnika, z drugiej – do Rydzyka.
Jest jeszcze Jarosław Kaczyński, który sprawę Unii potraktował wyłącznie jako element gry partyjnej. Oj, chyba zagrał się przy tym stoliku.