Owszem, przyjęcie naszych wschodnich sąsiadów jest sprawą istotną, szczególnie dla krajów naszego regionu. Ale choć Paryż i Berlin odrzuciły forsowaną przez prezydenta George'a W. Busha propozycję przedstawienia obu państwom już teraz tzw. MAP, czyli formalnej ścieżki do członkostwa, to nic nie zostało przesądzone.

Członkostwo Ukrainy i Gruzji byłoby pieśnią przyszłości, nawet gdyby wczoraj sojusznicy zgodzili się na MAP. Co więcej, uczestnicy szczytu powiedzieli otwartym tekstem: chcemy, by któregoś dnia te kraje przystąpiły do naszego sojuszu. I zapowiedzieli, że wrócą do sprawy jeszcze w tym roku. Czas pokaże, w jakim stopniu jej odsunięcie w czasie wynika z głębokich obaw Niemiec i Francji dotyczących samej możliwości przyjęcia dawnych republik ZSRR do NATO, a w jakim stopniu podyktowane było chęcią zmniejszenia presji na Rosję, która i tak wścieka się niemiłosiernie z powodu tarczy.

Tarcza zaś miała pierwszeństwo, bo jest dla Waszyngtonu sprawą bardziej naglącą (obecna administracja chce sfinalizować przedsięwzięcie przed swym odejściem z końcem tego roku). Bukareszteńska deklaracja o poparciu dla tarczy ma dla nas istotne znaczenie. Z jednej strony rozwiewa argument, że decydujemy się na tarczę wbrew woli naszych zachodnioeuropejskich sojuszników. Z drugiej zaś stanowi wyraźny sygnał dla Rosji: w tej sprawie nie uda wam się nas podzielić.

Wszystko to jednak nie ma w dłuższej perspektywie takiego znaczenia jak nowa wizja strategiczna sojuszu. A w tym wypadku państwa członkowskie mają rozbieżne zdania. Przyszłość NATO będzie zależeć od tego, czy wszystkim uda się wypracować wspólną wizję.