Prezydent jest utożsamiany z PiS, nic dziwnego zatem, że cieszy się takim samym poparciem jak największa partia opozycji. Co więcej, w sprawie traktatu lizbońskiego, która zdominowała ostatnio debatę publiczną, jego zachowanie robiło wrażenie mało przemyślanego i chaotycznego. Najpierw ogłosił, że traktat ratyfikuje, potem po referendum w Irlandii sugerował, że w imię obrony interesów krajów małych i średnich go nie podpisze; później jeszcze, po wizycie we Francji, zadeklarował, że do podpisania dokumentu będzie namawiał inne państwa.

Ale jeśli Polacy nie są w stanie dostrzec konsekwencji w działaniach Lecha Kaczyńskiego, to z coraz większym sceptycyzmem patrzą też na aktywność rządu. I rzeczywiście, jedyne, co daje się dostrzec w działaniach PO, to skupienie energii na walce z PiS. Budowa autostrad postępuje w tym samym ślamazarnym tempie co dotychczas, zapowiedzi reformy zdrowia wciąż są tylko zapowiedziami, program prywatyzacji wygląda dobrze tylko na papierze, o zmniejszeniu podatków nikt nie wspomina. Tego nie jest w stanie ukryć nawet najlepszy PR.

Na tym tle wymowne są wyniki innego sondażu CBOS: 50 proc. Polaków nie utożsamia się z żadną partią polityczną. Czy to oznacza, że pojawia się miejsce dla nowej siły? Wątpię. Obecny system jest zbyt szczelny, zbyt dużą przewagę finansową i organizacyjną daje partiom już obecnym w Sejmie. Tylko jego rozluźnienie pozwoliłoby z pewną nadzieją spojrzeć na przyszłość polityki. Ale to nie nastąpi. Bo o co jak o co, ale o swoje interesy partie potrafią zabiegać skutecznie. I to mimo wszelkich różnic ideowych.