Niestety Moskwa budowała swe sukcesy w ostatnich latach na wielkich zyskach z ropy i gazu. Dzięki nim poprawiła się właśnie sytuacja milionów obywateli Rosji. Zyskali poczucie, że władza o nich dba. I dlatego popierali i popierają Władimira Putina i Dmitrija Miedwiediewa. Kreml nie musiał się obawiać opozycji, bo gdy regularnie wypłacane są pensje i emerytury, rosną nowe domy oraz centra handlowe, Rosjanom żadna opozycja potrzebna nie jest. Ale gdy prezydentowi i rządowi pieniędzy zacznie brakować, nastroje mogą się zmienić – i to diametralnie.
Kreml będzie więc musiał zareagować – wskazując zewnętrznych wrogów. Dzięki temu, gdy ktoś w Rosji będzie chciał demonstrować z powodu utraty pracy czy wzrostu cen, usłyszy, że nie postępuje patriotycznie. W sytuacji zagrożenia zewnętrznego trzeba przecież zjednoczyć się wokół władzy.
Niewykluczone jednak, że społeczna mobilizacja przy użyciu środków propagandowych okaże się niezbyt skuteczna. I wówczas Kreml może zastosować środki prawne, ograniczając i tak słabiutką rosyjską demokrację.
Niedawno rosyjskie wojska najpierw opuściły, a potem znów zajęły jedną z gruzińskich wiosek. Eksperci, z którymi rozmawiali wtedy dziennikarze "Rzeczpospolitej", mówili jednoznacznie: taka właśnie może być polityka Moskwy w związku z kłopotami gospodarczymi. "My chcemy jak najlepiej, ale całe zło pochodzi z zagranicy" – będzie twierdził Kreml. I konkretniej: "Światowemu kryzysowi winni są Amerykanie, a osłabienie Rosji chcą wykorzystać źli sąsiedzi". "Złym sąsiadem" może być w dalszym ciągu Gruzja, przeciwnik bardzo dobry, bo słaby. Kto jeszcze? Może Polska?
Musimy być na to przygotowani. I to w warunkach, gdy wobec światowego kryzysu nasza gospodarka też osłabnie, a i nasz rząd będzie zajęty głównie problemami wewnętrznymi.