Czułem się, i nie tylko ja, jak ci młodzi Niemcy, którzy w latach 20. rzucali wszystko i jechali do Edmunda Husserla, by studiować u niego fenomenologię. Studiować, czyli w tym przypadku dotykać rzeczy, uchwytywać prawdę, sięgać samej istoty rzeczy. Pokonywać to, co w filozofii najbardziej abstrakcyjne, i docierać do samego konkretu. Taką zdolność mają tylko wielcy mistrzowie. Tylko oni są dość przenikliwi, by przedrzeć się przez masę odziedziczonych pojęć i otworzyć świat. Do nich z pewnością należał Leszek Kołakowski.

Co go wyróżniało? Przede wszystkim zdolność uczciwego stawiania pytań. W swojej "Religii" pokazywał, że ostateczne pytania – o Boga, sens życia i przeznaczenie człowieka – takich odpowiedzi nie znajdują. Ale jak starzy mistrzowie filozofii szedł tam, dokąd prowadziło go myślenie. Często pod prąd, często wbrew modzie. Przeciw relatywizmom i postmodernizmowi. To prawda, w ostatniej chwili, kiedy miał odpowiedzieć na pytanie o to, czy rozum może dowieść istnienia Boga, cofał się. Wówczas wolał odwoływać się do zakładu. Wolał mówić o równoprawnym wyborze, o decyzji, która nigdy do końca nie jest racjonalna. Negował zdolność ludzkiego umysłu do pewności w sprawach ostatecznych. Ale we współczesnym zgiełku i chaosie, wśród tylu jednodniowych kuglarzy, modnych, sprawnych, krzykliwych, Kołakowski był autentycznym mistrzem poprawnego rozumowania.

W dzisiejszym coraz mniej chrześcijańskim świecie potrafił dostrzec znaczenie tradycji religijnej. Nie bał się szukać natury poznania i dociekać uzasadnienia dla podstawowych wartości, w tym szczególnie wolności. W jednej ze swoich ostatnich książek "Bóg nam nic nie jest dłużny" dowodził, że Kościół katolicki odrzucił augustyńskie rozumienie łaski, mniejsza z tym, na ile słusznie, i tym samym obronił ludzką wolność.

Wielu nie potrafiło wybaczyć mu tego, co robił w latach 50. Bezwzględnego zaangażowania w komunizm, udziału w akcji tępienia przedwojennych profesorów. To prawda. Ale też Kołakowski w coraz większym stopniu potrafił się z tą przeszłością mierzyć. A w końcu, pisząc "Główne nurty marksizmu", stał się najostrzejszym i najbardziej przenikliwym krytykiem postępowej, lewicowej utopii.

Polsce będzie go brakowało. Nam wszystkim będzie brakowało tego spokojnego sceptycyzmu, tej zdystansowanej, autoironicznej postawy, tak rzadkiej wśród dzisiejszych ideologów i zwolenników jedynie słusznych rozwiązań.