Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/wildstein/2009/08/09/powstanie-czyli-policzek-dla-filistra/" "target=_blank]blog.rp.pl/wildstein[/link]
Przyjrzyjmy się paru tekstom z jednego tygodnika. Nie wymieniam jego nazwy ani nazwisk autorów nie tylko z wrodzonego mi asekuranctwa. Cytowanym autorom wydaje się, że występują w obronie zdrowego rozsądku. W rzeczywistości, bronią zespołu obiegowych frazesów, które współcześnie usiłują zdrowy rozsądek zastąpić. To tymi frazesami, a nie powtarzającym je osobami, chciałbym się zająć.
Redaktor naczelny we wstępniaku, biada, że: "politykom udało się zamordować rocznicę Powstania Warszawskiego". Zbrodnia polega na tym, że 1 sierpnia ma być: "świętem państwowym, a nie prywatnym." Głównym oskarżonym o to jest oczywiście prezydent. Redaktor wydaje się nie rozumieć, że z definicji rocznica powstania nie może być świętem prywatnym, gdyż bez względu na to jak bardzo bylibyśmy w nie osobiście zaangażowani, to zaangażowanie to dzielimy z całą, narodową wspólnotą. Gdy mówimy o "prywatności" jakiegoś doświadczenia, wskazujemy jego zamknięty dla innych charakter. Na tym polega przeciwstawienie sfery prywatnej — sferze publicznej. Ta druga dotyczy zbiorowości i rządzi się innymi prawami. Moje prywatne święta mogę zmieniać i unieważniać, z natury rzeczy nie mogą mnie one przetrwać. Święta państwowe mają charakter symboliczny i budują tożsamość wspólnoty.
Kolejny autor oburza się na hipokryzję, którą prowokuje owe święto. Może dojść do tego nawet, że przy kolejnych obchodach (o zgrozo!): "Lech Wałęsa rzuci się na szyję Lechowi Kaczyńskiemu". Autorowi temu nie przyjdzie do głowy, że takie uroczystości są właśnie po to. Choćby na moment demonstrujemy, że poza naszymi osobistymi (prywatnymi) urazami i animozjami tworzymy jakąś wspólnotę. Jeśliby tak nie było, nie bylibyśmy narodem, ale przypadkową zbieraniną, którą łączą zupełnie nieistotne cechy. "Niedobrze mi się robi, kiedy słucham kolejnych artystów odkrywających prawdę o bohaterstwie powstańców". Pisze twardo ten sam autor i dodaje, że podobne uczucia towarzyszą mu, kiedy obserwuje filmowców, którzy na apel Muzeum dostarczają kolejnych projektów artystycznych zamiast robić to spontanicznie. A wydawałoby się, że to wstyd tłumaczyć dorosłemu człowiekowi, iż ludzie zwykle potrzebują społecznej presji, a jeśli jakaś inicjatywa wyzwala pozytywną energię, to chyba dobrze.
A tu już kolejny autor oświadcza co następuje: "Kto w obliczu nie swojego cierpienia /.../ gardłuje nad krwią, której sam nie przelał, ten jest po prostu śmieszny". Chciałoby się uzupełnić: śmieszny jest ten, kto nie rozumie tego co pisze. Wnioskiem z cytowanej deklaracji jest bowiem absolutna obojętność wobec nie swoich cierpień i nie swojej krwi. Ale autor ów jest jakoś konsekwentny, gdyż uznaje, że również z powodu braku doświadczeń identycznych z powstaniami, nie może oceniać moralnie ich czynów. Innymi słowy, twierdzi, że moralność, a chyba i myślenie, winny być ograniczone wyłącznie do spraw znanych nam z autopsji. Logiczną konsekwencją tego jest unieważnienie zarówno moralności jak i myślenia.