Decyzja Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze uznająca legalność deklaracji niepodległości Kosowa jest zaskakująco jednoznaczna. To, że po latach prześladowań, po latach wojny i serbsko-albańskiej nienawiści Albańczykom z Kosowa trudno byłoby żyć w granicach Serbii, było dla wszystkich jasne. Własne państwo było złym rozwiązaniem, ale może jedynym możliwym. A to znaczy, że niepodległość Kosowa powinna być wyjątkiem, przyjętym z bólem, z wątpliwościami, zastrzeżeniami. Wyjątkiem trochę niesprawiedliwym, bo Kosowo jest w środku Europy. Kłuło w oczy ludzi Zachodu, którzy nie chcieli mieć na sumieniu kolejnej masakry. Kurdowie, Tybetańczycy, Czeczeni czy Abchazi są gdzieś dalej i ich los nie skłania Zachodu do ryzykownych decyzji.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/haszczynski/2010/07/22/zacheta-dla-separatystow/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Teraz, po wyroku ONZ-owskiego sądu – ta wyjątkowość Kosowa znika. Pozostaje zachęta i nadzieja dla separatystów na całym świecie.
Dotychczas w sprawie uznawania niepodległości zderzały się dwie zasady: nienaruszalności granic i prawa do samostanowienia narodów. Po drugiej wojnie światowej to pierwsze było ważniejsze. Może powstrzymało trochę wojen. Teraz jednak wygrało samostanowienie. I świat może się poważnie zmienić, niekoniecznie na lepsze.
W wypadku Kosowa jest problem i ze samostanowieniem. Nie ma bowiem narodu kosowskiego, są Albańczycy, a oni już jedno państwo mieli wcześniej. Teraz mamy dwa państwa albańskie, w tym jedno, Albanię, należące do NATO. Trudno znaleźć argument za tym, by się kiedyś nie połączyły. Albański premier Sali Berisha uważa zresztą, że to jeden naród, "niepodzielny w duchu i tożsamości". To nie brzmi zachęcająco.