Przynajmniej z politycznego punktu widzenia. No bo przecież umorzenie śledztwa ws. ostrzeżenia dygnitarzy PO o dotyczących ich korupcyjnych podejrzeniach CBA to działanie leżące jak najbardziej w interesie tej partii.
Teza o przecieku, którego według byłego kierownictwa Biura miał się dopuścić sam premier lub któryś z jego najbliższych współpracowników bardzo dobrze pasowała do wizji świata, w myśl której obecna partia rządząca to polityczna czapa dla lewych interesów. Stwierdzenie, że przecieku nie było, przeczy tej tezie, leży więc w interesie PO.
Natomiast jednoczesne umorzenie śledztwa w sprawie przecieku informacji o aferze do mediów jest z interesem Platformy sprzeczne. Bo gdyby udało się udowodnić, a co najmniej mocno uprawdopodobnić tezę, iż byłe kierownictwo CBA celowo przekazało informacje dziennikarzom, można byłoby używać tego jako argumentu w kampanii przedstawiającej to kierownictwo jako nie propaństwowych urzędników, tylko opozycyjnych polityków.
Sprzeczność to jednak pozorna. Bo obie decyzje prokuratury łączą dwa wspólne mianowniki. Mianownikiem formalnym jest całkowicie niezależna pozycja prokuratury, którą zagwarantowała jej przeprowadzona przez Platformę zmiana prawa. Natomiast mianownikiem merytorycznym – chęć oddalenia od siebie spraw w jakikolwiek sposób kłopotliwych. Prokuratura nie podlega teraz nikomu, nikt nie może wymusić na niej jakichkolwiek działań. Premier Tusk iluśkrotnie mówił wręcz, że on sam nie ma uprawnień nawet do zadawania pytań prokuratorom.
Uważam tę sytuację za bardzo złą. Nie tylko dlatego, że dzięki temu rząd może w majestacie prawa uchylać się od jakiejkolwiek odpowiedzialności za sprawy związane z działaniami prokuratury. Także i dlatego, że totalna niezależność musi oznaczać rozprężenie. A może oznaczać prowadzenie przez niezależnych prokuratorów polityki, której głównym celem będzie nieporuszanie tematów z jakiegokolwiek powodu kłopotliwych.