Normalni ludzie raczej nie zgłębiają tych elaboratów. A jeśli nawet, to niewiele z nich rozumieją. Ciężki prawniczy język przeplatany jest branżowym słownictwem. Klient jest odsyłany do innych dokumentów (cenników, warunków technicznych...) i przepisów (np. do ustawy o VAT). Summa summarum nie dziwię się, że ludziom się nie chce czytać. Nie dziwię się też, że operatorzy to skwapliwie wykorzystują, zawierając w regulaminach niekorzystne zapisy. Efekt bywa taki, że wściekły klient miesiącami, a nawet latami boksuje się z usługodawcą o zmianę umowy lub jej rozwiązanie.
Pani z biura obsługi klienta, która z uśmiechem mówi mu, że "chyba widział, co podpisuje", odpowiada, że żałuje, iż dawno zniesiono karę chłosty. Co robić? Dokonać trudnego wyboru między masochizmem a sadyzmem.