Polskie państwo powinno się wstydzić. Ponad dwie dekady po upadku komunizmu, po kilkunastu latach procesów, wciąż nie potrafiliśmy rozliczyć PRL.
Nie tylko nadal nie ukarano winnych za zbrodnie totalitarnego państwa, ale też poszkodowani stoczniowcy z grudnia 1970 i górnicy z grudnia 1981 nie mogą doczekać się rekompensat za rany, jakie odnieśli, gdy strzelały do nich wojsko i milicja. Nie bójmy się patetycznych określeń: to bohaterowie naszej niepodległości. A jednak o wielu z nich Polska zapomniała, nie pytając, jak sobie radzą, czy są w stanie związać koniec z końcem.
A powinni dziś mieć przyzwoite renty lub emerytury, powinni być hołubieni, nagradzani, zapraszani do szkół, aby opowiadać dzieciom, jak walczyli o wolną Polskę. Organy polskiego państwa – należą do nich także sądy – zachowują się jednak tak, jakby wciąż się nie zdecydowały, czy działają jeszcze w PRL czy już w niepodległej Rzeczypospolitej. Nie może być przypadkiem, że w niemal wszystkich ważnych sprawach dotyczących rozliczenia PRL sędziowie tak łatwo dają się wodzić za nos dawnym funkcjonariuszom komunistycznego reżimu, bezkrytycznie przyjmują kolejne lekarskie zwolnienia, zgadzają się na powoływanie kolejnych setek świadków.
Nawet procesy mafiozów z Pruszkowa i Wołomina toczyły się nieporównanie sprawniej. Dlaczego z rozliczaniem PRL jest taki kłopot? Skóra cierpnie, gdy zaczynamy wyobrażać sobie, jakie mogą być przyczyny takiej postawy sędziów. Wielką kompromitacją Polski będzie, jeśli zostanie ukarana w Strasburgu za przewlekłe postępowania w sprawach dotyczących ludzi, którzy walczyli o naszą wolność.