Rzuconą rękawicę trzeba podnieść, ale bez pompatycznych uniesień, bo rozwój wypadków na Białorusi będzie miał dla Polski kapitalne znaczenie, to nie daleka Libia czy Syria. Równie prawdopodobny jest tam upadek reżimu, jak i jego konsolidacja, trzeba być przygotowanym na obie ewentualności. I czekać.
Kolejne polskie rządy uprawiały sprzeczną politykę wobec Białorusi. PiS stawiał na opozycję, była jednak zbyt efemeryczna, by się zjednoczyć, a co dopiero zdobyć władzę. Teraz jest za słaba, żeby nawet zorganizować porządny opór przeciw reżimowi. To dla nas żaden partner, może być najwyżej protegowanym. Ale nie trzeba jej przekreślać, bieg dziejów może jeszcze uczynić z opozycji realną siłę.
Minister Sikorski z kolei chciał dać reżimowi szansę i wciągać Białoruś w orbitę europejską. Mińsk odpowiedział jednak prześladowaniem opozycji oraz części polskiej mniejszości. Kusi wprawdzie opcja totalnej izolacji Łukaszenki, ale i to byłby błąd. Reżim może być dużo trwalszy, niż sądzimy. Nie ma wątpliwości, że Białoruś wpadła w ręce grupy przestępczej, konstatacja ta jednak w niczym nie zmienia faktu, iż Polska nie posiada narzędzi do odsunięcia jej od władzy. Możemy tylko reagować na tamtejsze wydarzenia, a nie je kreować.
W takiej sytuacji ostra retorsja dyplomatyczna na wygnanie polskiego ambasadora jest oczywistością, ale potem już trzeba z umiarem. Nie wiemy, czy za pół roku, może rok, Łukaszenko nie zwróci się znów do UE po pieniądze i pomoc. Nie wolno wtedy zrezygnować z żądania uwolnienia więźniów politycznych, to absolutna podstawa, ale już z domaganiem się natychmiastowej demokratyzacji nie przesadzajmy.
Nie oznacza to wcale postawy "Panu Bogu świeczkę a diabłu ogarek". Skoro nie mamy na Białorusi siły sprawczej, nie zamykajmy ani jednej z furtek, czas pokaże, w którą się wślizgniemy.