Pierwsza dotyczy ulgi podatkowej na dzieci. Prezydent chce by wzrosła. To dość odważna teza, w dobie fatalnej sytuacji budżetu. Druga, też nieoczekiwana, dotyczy promocji żłobków. Głowa państwa z dystansem podchodzi do promocji instytucjonalnych placówek opiekuńczych dla najmłodszych dzieci.
Ten kierunek myślenia godny jest poparcia.
Mniejszy fiskalizm państwa wobec rodzin to nie tylko inwestycja w kapitał ludzki i mniejsze marnotrawstwo pieniędzy (więcej zostaje w kieszeniach rodzin, mniej jest w dyspozycji urzędników), ale także wyjście naprzeciw postulatom nieopodatkowywania dochodu niezbędnego do przeżycia.
Po co nam te żłobki – chciałoby się zapytać przedstawicieli rządu, promujących tę formę opieki w kontekście drugiej deklaracji prezydenta. Trzeba pamiętać, że ich tworzenie kosztuje - trzeba wydać pieniądze na infrastrukturę, budynki, wyposażanie. Następnie trzeba tam zatrudnić personel i go utrzymać. Ukryte koszty to zwolnienia lekarskie rodziców, którzy często muszą je brać gdy ich dziecko wyląduje w żłobku. Do tego dochodzi gorsza kondycja psychiczna zarówno dzieci jak i ich rodziców - umieszczanie rocznego dziecka w obcym miejscu i wśród obcych ludzi jest dla nich stresem.
System opieki nad dzieckiem do jakiego powinniśmy dążyć to roczny urlop macierzyński (rząd planuje już to rozwiązanie), następnie wypłacany przez co najmniej półtora roku bon opiekuńczy. Później rodzice 2,5-latka powinni mieć prawo zapisać go do niedrogiego i przyjaznego przedszkola.