Radykalnej lewicy udało się w ciągu zaledwie kilku lat doprowadzić do trwałego rozszczepienia obchodów Święta Niepodległości. Teraz przymierza się do Dnia Żołnierzy Wyklętych. Wydaje się, że podział w sprawie 11 listopada stanowi część naszej rzeczywistości politycznej od zawsze – ale to przecież dopiero niespełna trzy lata temu, jesienią 2010 roku, „Gazeta Wyborcza” nagłośniła „przemarsz środowisk narodowych” – marginalną imprezę odbywającą się gdzieś w tle ogólnopolskich obchodów. W ciągu trzech kolejnych listopadów doczekaliśmy się rozdawania gwizdków, „Kolorowej Niepodległej”, blokad, desantu bratnich antyfaszystów, mobilizacji mas policji, daremnych prób zajęcia przez prezydenta RP roli arbitra i, choć w centrum miasta nie stają jeszcze barykady na wzór berlińskiego Kreuzbergu, wspólnota święta została trwale zakwestionowana, a podział dokonany: odtąd chodzić będziemy na różne manifestacje, a uroczystość państwowa stała się zakładniczką bojowców poprawności politycznej.

Podobnie doskonałym źródłem podziału okazał się 1 marca. Jak zawsze przy podobnych okazjach rzecz rozgrywana jest na wielu instrumentach medialnych: radio Tok FM nagłaśnia wyzwiska wykrzyczane pod adresem reporterki rozgłośni przez uczestników jednego z marszów pamięci, a red. Paweł Wroński w rozmowie z prof. dr. hab. Rafałem Wnukiem w „Gazecie Wyborczej” troskliwie oddziela dobrych WiN-owców od złych NSZ-owców. Awangarda przeszła do action directe: grupy młodych aktywistów określających się mianem „antyfaszystów” urządziły w nocy z 28 lutego na 1 marca malowanie graffiti w Toruniu i – awangardowo! – wyświetlanie haseł z projektora na frontonie budynku IPN w Warszawie, nie najfortunniej chyba nawiązując do ulubionej metody UB-owskich przesłuchań: reflektorem po oczach. Ton propagandowy znajomy: „bandyci z NSZ” i kalambur „Żołnierze Przeklęci”. Zanim jeszcze święto przywróciło pamięć, stało się okazją do podziałów.
Można obstawiać, które ze świąt stanie się jako kolejne przedmiotem dekonstrukcji lewicy. Ohyda rocznicy Powstania Warszawskiego 1 sierpnia jest pod ostrzałem już dawno. Teraz pora chyba wziąć się za Święto Konstytucji Trzeciego Maja, którą tak łatwo uznać za apologię obszarnictwa, silnego państwa i monarchizmu. Jak się rozpędzą, to i o Dzień Komisji Edukacji Narodowej zawadzą. Wiadomo: szkoła to struktura represyjna, a jeszcze ten Kołłątaj z Piramowiczem – oczywiste zwycięstwo klerykalizmu…