Jej organizatorzy (zbierają obecnie podpisy, by w tej sprawie przeprowadzić referendum) przekonują, że szkoły są kompletnie nieprzygotowane na przyjęcie małych dzieci.
Potwierdzają to opisywane w dzisiejszym numerze „Rzeczpospolitej" kontrole NIK. Nic zatem dziwnego, że ponad 70 proc. Polaków – jak wynika z sondażu przeprowadzonego dla naszej gazety – sprzeciwia się umieszczeniu 6-latków w pierwszej klasie.
Więcej argumentów przeciwko planom rządu być chyba nie może. Co na to Ministerstwo Edukacji Narodowej? We właściwym sobie stylu prowadzi oderwaną od rzeczywistości, niemal orwellowską, propagandę sukcesu. Przekonuje, że jest świetnie. Podobnie było blisko dwa lata temu. I czym się skończyło? Tuż przed wyborami parlamentarnymi rząd Donalda Tuska odwołał reformę.
Tymczasem w tak ważnej dla setek tysięcy Polaków sprawie rząd nie może podejmować decyzji ad hoc. Dzieciom oraz ich rodzicom nie wolno odbierać godności i narażać na to, by stali się królikami doświadczalnymi, na których politycy będą ćwiczyć swoje pomysły.
Stan permanentnej wojny też nikomu nie służy. Rząd zamiast udawać, że nie ma problemu, powinien się zastanowić nad argumentami przeciwników reformy szkolnej dostarczanymi mu pełnymi garściami. Biorąc pod uwagę ogrom wyzwań, powinien też jak najszybciej usiąść do rozmów i wspólnie z przedstawicielami rodziców, samorządów, nauczycieli, ekspertów zastanowić się, co powinno się w tej sprawie stać. Minister Krystynie Szumilas warto przypominać słowa napisane przez nią na blogu kilka tygodni temu: „To my, DOROŚLI, mamy obowiązek zrobić wszystko, żeby przejście dzieci sześcioletnich z przedszkola do szkoły odbywało się w dobrej i przyjaznej atmosferze".