Owszem, żartowanie z ministra transportu Sławomira Nowaka, który przejdzie do historii jako wielki budowniczy fotoradarów, to kopanie leżącego. Ale ludzi różne rzeczy śmieszą. Są i tacy, których bawi puszczanie bąków, np. w wykonaniu papieża, więc kto wie... Tak czy owak informację, że legendarna tramwajarka Henryka Krzywonos rezygnuje z działalności w Kongresie Kobiet, najpierw uznałem za dowcip. Z powodu uzasadnienia. Że mianowicie, jako osoba zajęta, nie ma czasu jechać z Gdańska pociągiem sześć godzin w jedną stronę, żeby uczestniczyć w spotkaniu trwającym 40 minut. Potem sobie jednak uświadomiłem, że minister Nowak i premier Tusk, obaj z Gdańska, takie właśnie osiągnięcia mają na koncie. Do ich rodzinnego miasta jedzie się dziś pociągiem z Warszawy niemal dwa razy dłużej niż przed wojną.
Kiedy już dotarło do mnie, że to nie żart i że Krzywonos to kolejna znana osoba, po Jolancie Kwaśniewskiej, która się z Kongresu Kobiet wypisała, zacząłem się zastanawiać nad prawdziwym powodem. I wyszło na to, że jest to po prostu instytucja kompletnie pozbawiona znaczenia. Organizacja powołana do wspierania polskich kobiet w rozwiązywaniu problemów, która nie potrafi rozwiązać nawet problemu Henryki Krzywonos z dojazdem. Co w sumie nie powinno dziwić. Henryka Bochniarz, Kazimiera Szczuka czy Magdalena Środa, które grają tam pierwsze skrzypce, mają do Sali Kongresowej blisko. A jakby miały daleko, stać je na samolot. W przeciwieństwie do większości Polek.
Być może temu należy przypisać, że nie potrafię wskazać ani jednej rozsądnej inicjatywy tego gremium. Parytety w radach nadzorczych firm i na listach wyborczych, których wprowadzenie (na razie do debaty publicznej) jest największym sukcesem Kongresu, może są istotne dla warszawskich feministek pracujących na uniwersytetach
i w korporacjach. Jednak większość kobiet ma inne problemy, np. takie że nie ma miejsc w przedszkolach i żłobkach. Refundacja in vitro, rzecznik ds. równości płci ani nawet wyrównywanie płac mężczyzn i kobiet (czyli kolejne głośne postulaty Kongresu) niewiele je obchodzą. Choćby dlatego, że wiele z nich, zwłaszcza w średnim wieku, pracy nie ma.
Można chyba powiedzieć, że jest Kongres Kobiet feministyczną wersją Ligi Kobiet Polskich w realiach III RP. Fasadową organizacją, której znaczenie dobrze ujmowało powiedzonko „klapa, rąsia, buzia, goździk”. A na jej galowych posiedzeniach bywali różni wiceministrowie. Tak, wiem że Liga wciąż istnieje, tyle że oficjele chadzają dziś na kongresy, gdzie wysłuchują ogólnie słusznych postulatów, które mogą ignorować. I będzie tak, dopóki aktywistki nie przejmą się kłopotami z dojazdem osób takich jak Henryka Krzywonos. Czyli zawsze.