Bo głosowania nie przegrała tylko Platforma czy minister sprawiedliwości. Głosowanie przegrał premier Donald Tusk, który osobiście poprosił Sejm, by ustawy nie przyjmować. Większość posłów jednak zagłosowała inaczej.
Przyjęcie przez Sejm tzw. społecznej ustawy o sądach powszechnych to również poważny cios w koalicję. Choć PSL nie po raz pierwszy zagłosowało przeciw Platformie, poprzednie sprawy nie miały aż takiego kalibru. W marcu 2012 roku dzięki głosom posłów PSL a wbrew stanowisku rządu, do dalszych prac skierowano społeczną ustawę o zakazie prywatyzacji Lotosu. W maju 2012 r. PSL zagłosowało przeciwko ustawie napisanej przez PO, zmuszającej partie do przekazywania subwencji budżetowej na fundusze eksperckie. Wreszcie w styczniu m.in. dzięki głosom konserwatywnych posłów z PSL Sejm odrzucił ustawy o związkach parterskich - również mimo wyraźnej rekomendacji premiera Tuska. Jednak piątkowy cios PSL w Platformę jest szczególnie bolesny. Bo – nie rozstrzygając, czy reforma Gowina była skuteczna, czy nie – naprawa sądownictwa stała się jedną z ważniejszych obietnic, jakie Donald Tusk złożył w expose w 2011 roku. Reorganizacja sądów rejonowych – mimo że budziła mnóstwo kontrowersji w samej Platformie - miała być w założeniu jednym z elementów reformy wymiaru sprawiedliwości. PSL popierając ustawę, która cofa de facto reformę Gowina, opowiada się więc nie przeciw autorowi reformy (który zresztą odziedziczył ją po poprzednikach), lecz przeciwko samemu premierowi Donaldowi Tuskowi. A to już zupełnie inna sytuacja niż wcześniejsze „niewinne" głosowania przeciw PO.
Ale to głosowanie stało się osobistą klęską Donalda Tuska również dlatego, że on sam, tuż przed tym, nim posłowie mieli decydować o losie ustawy, zdecydował się wyjść na mównicę sejmową. Podobnie jak w styczniu, gdy prosił Sejm o to, by umożliwił dalszą pracę nad ustawą o związkach partnerskich, premier zaangażował swój osobisty autorytet w sprawę, którą – podobnie jak w styczniu – boleśnie przegrał. Premier nie musiał w piątek zabierać głosu, mógł siedzieć w ławach rządowych milcząco aprobując wystąpienie następcy Gowina na stanowisku ministra sprawiedliwości, Marka Biernackiego. Jednak włączył się w sprawę i przegrał. Ten cios w autorytet Tuska oznacza poważne napięcia w koalicji. Takiego upokorzenia bowiem polityk taki jak Tusk ani szybko, ani łatwo ludowcom nie wybaczy.
Posłowie PSL zresztą mają tego świadomość. Gdy rozmawiałem z nimi tuż po głosowaniu trudno było na ich twarzach dostrzec tryumf. Raczej obawę o to, co będzie dalej. Ludowcy doskonale wiedzą, że piątkowe zwycięstwo jest pyrrusowe i będzie ich sporo kosztowało.
Tym bardziej, że ustawa trafi teraz do Senatu, gdzie PO ma większość. Choć wyjściem awaryjnym ma być zmiana ustawy w izbie wyższej, nie wolno zapominać, że Senat może ustawę poprawić, lecz nie ma prawa zmieniać jej sensu i kierunku. Jeśliby senatorowie ustawę odwrócili o 180 stopni, PSL może słusznie argumentować, że Senat przekroczył swe kompetencje. A jeśli Senat sensu ustawy nie zmieni, zawetować ją będzie musiał Bronisław Komorowski, który wysłał już wiele czytelnych sygnałów, że w forsowanym przez ludowców kształcie pomysł nowelizacji prawa o sądach jest niezgodny z konstytucją. Zawetowanie ustawy wniesionej przez obywateli, jednak będzie dla Komorowskiego dość kosztowną operacją. Nawet jeśli nie obniży notowań Głowy Państwa, prezydent jednak dość istotnie zaingeruje w sytuacji konfliktu koalicjantów.