Socjalizm i polityczna poprawność wielkimi krokami wkraczają do naszego systemu edukacji. W radosnej atmosferze zadowolonej z siebie, ale nad niczym niepanującej minister Krystyny Szumilas.
W polskiej oświacie rządzą związki zawodowe i przywileje nauczycieli. Dlaczego szkoły pracują na kilka zmian? Dlaczego świecą pustkami w wakacje? Dlaczego nie oferują zajęć wyrównawczych czy sportowych? Dlaczego nauczyciele cieszą się przywilejami rodem z PRL? Dlaczego uczymy nasze dzieci rozwiązywania testów zamiast twórczego wysiłku i poszukiwania prawdy? Powinniśmy głośno zadawać te pytania. Oderwanie szkoły od potrzeb kraju, w którym żyjemy, przynosi opłakane rezultaty.
Podobnie jest z programem edukacji. Mamy do czynienia z rugowaniem historii, wprowadzaniem ideologii gender, relatywizmem, „odkrywaniem" seksualności przedszkolaków, niechęcią do wszystkiego, co tradycyjne. Ten proces nabiera tempa. Najpierw z podręcznika zniknie dziewczynka bawiąca się lalką (bo to seksizm), później pojawi się „rodzina" składająca się z dwóch panów i afirmacja aborcji. To groźne i – co więcej – niezgodne z prawem. „Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami" – stanowi art. 48 polskiej konstytucji.
Coraz więcej Polaków, widząc niewydolność szkoły, wybiera placówki prywatne lub idzie dalej, decydując się na homeschooling. W ten sposób reagują na socjalistyczną podaż powszechnych usług edukacyjnych. To sytuacja kuriozalna, bo de facto ci, którzy ponoszą wysiłek lepszego wychowania dzieci, są karani. Raz płacą za edukację jako podatnicy, drugi raz, już w postaci czesnego, jako troskliwi rodzice.