Jak czytamy na portalu „GW", Dudek określił PiS mianem „zapory dla sił skrajnych", na co Michnik odpowiedział, że partia ta stanowi formację, która „daje przyzwolenie na język skrajnie radykalny, bo od tego języka się nie dystansuje". I dodał: „W Polsce nie ma prawicowej krytyki faszyzmu. Dla mnie PiS, który zaprosił do rządu Samoobronę i LPR, wpuścił na salony tendencje, które wcześniej nie były dopuszczane".

Dudek zadał więc pytanie: „I co się stało z tymi partiami". W odpowiedzi usłyszał, że się rozleciały. „Ale same czy za sprawą PiS?" – nie dawał za wygraną. Michnik odrzekł: „Prawdopodobnie za sprawą PiS, a trochę służb specjalnych". „Ale PiS przeciwko nim je skierowała, sam prezes Kaczyński się tym chwalił" – przytomnie poczynił uwagę politolog. Wówczas naczelny „Wyborczej" w swoim stylu zawyrokował: „Ale ja bym nie chciał, żeby w ten sposób była broniona demokracja, bo to metoda na jej niszczenie".

Warto tu przypomnieć, że zanim PiS użyło takich niecnych środków, to były one wykorzystywane przez inne środowiska polityczne. Sięgnijmy chociażby do sprawy inwigilacji prawicy przez UOP za rządu Hanny Suchockiej – do działań mających na celu wyeliminowanie polityków Porozumienia Centrum, w tym Jarosława Kaczyńskiego, z życia politycznego. Szukam w pamięci i archiwach jakichś tekstów, w których publicyści „Wyborczej" wyrażali niechęć do takiej metody obrony demokracji przed oszołomstwem i nie mogę ich znaleźć.

Co się stało? A może wtedy to była metoda właściwa? Nasuwa się bowiem wniosek, że metodę tą należy oceniać dobrze lub źle w zależności od tego, komu ona służy i przeciwko komu jest wymierzona.