Szybko pojawiły się nowe kulty z ikonami bohaterów wielkiej sprawy. Lenin, Trocki, Stalin, Che, Mao, dynastia Kimów – to tylko ci najsłynniejsi. Do nich dołączył polityk znacznie bardziej umiarkowany niż oni, Hugo Chavez.
Współczesny człowiek wciąż nie jest w stanie wyzbyć się potrzeby sacrum. Poza tym od zarania ludzkości występuje napięcie między prozą codzienności a kulturą. To właśnie kultura kreuje wzorce postaw, a robi to za pośrednictwem mitów, które lansują bohaterów za cel stawiających sobie naprawę świata. Swoją mocną pozycję zawdzięczają rugowaniu z przestrzeni publicznej religii.
Dla formowanych rzekomo przez wartości chrześcijańskie Europejczyków oraz mieszkańców Ameryk święci katoliccy są postaciami coraz bardziej anonimowymi. Wyjątki stanowią ci, którym udało się przebić do kultury masowej. Ale nawet i święty Franciszek z Asyżu kojarzy się dziś bardziej z lewackimi sentymentalnymi opowieściami o brataniu się ze zwierzętami niż z ascezą i mistyką.
Nie może zatem dziwić kariera, jaką w wyobraźni społecznej robią politycy będący symbolami przemian rewolucyjnych. Szczególnie wtedy, kiedy problem zaopatrzenia w chleb pozostaje nierozwiązany. Można wówczas wskazać wroga klasowego lub niecne obce mocarstwo, które knuje globalny spisek przeciwko państwu będącemu awangardą postępu.
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że Trocki, Che, Mao stali się w latach 60. ubiegłego stulecia obiektami fascynacji w krajach, w których do żadnych rewolucji nie doszło. Czy zaważył mit o ideowej bezkompromisowości, którą trzej politycy rzekomo się wykazali wtedy, kiedy rezultaty rewolucji z ich udziałem okazały się brutalnym rozczarowaniem?