Po pierwsze wygrana Donalda Tuska w wyborach wewnętrznych będzie smakować znacznie mniej słodko, niż gdyby mógł pokonać w nich swego głównego kontrkandydata. Od dawna wiadomo bowiem, że głównym rywalem Tuska jest właśnie Schetyna. Wygrana z nim, byłaby dla Tuska gestem pełnego podporządkowania sobie partii, podporządkowania sobie również tych niezadowolonych z sytuacji w Platformie, którzy od wielu miesięcy skrzykiwali się w „pieczarze", jak nazywano gabinet szefa komisji spraw zagranicznych Grzegorza Schetyny.
I owszem, Tusk podporządkuje sobie całkowicie swą partię, ale – i tu drugi powód dla którego decyzja Schetyny jest bolesna – zrobi to znacznie bardziej w stylu Jarosława Kaczyńskiego, niżby chciał. Początkowo wybory wewnętrzne były zaplanowane jako święto demokracji, jako przykład, który Platforma chciałaby dać innym partiom. Wielu kandydatów zgłasza się, a wszyscy członkowie po czymś w rodzaju prawyborów, wybierają najlepszego. Gdy naturalny kontrkandydat Grzegorz Schetyna rezygnuje ze startu, to święto demokracji staje się odrobinę farsą. I przez to PO upodobni się do PiS, w którym na szefa stanął tylko jeden kandydat – Jarosław Kaczyński.
Co gorsza dla Donalda Tuska, i to trzeci bolesny cios Schetyny, jeśli rzeczywiście tylko Jarosław Gowin zmierzy się z dotychczasowym liderem Platformy w wyborach wewnętrznych, lider chcąc nie chcąc niezwykle wzmocni swego kontrkandydata. Choć Gowin w ostatnich miesiącach wyrósł na jednego z tuzina najważniejszych polskich polityków, starcie wyłącznie z Tuskiem daje mu awans de facto do pierwszej dwójki najważniejszych osób w państwie. Przez najbliższe półtora miesiąca nazwisko Gowina będzie padało zawsze, ilekroć będzie mowa o Tusku i wyborach. Były minister sprawiedliwości jest więc głównym beneficjentem decyzji Schetyny. Traci na niej zaś właśnie Tusk, który początkowo traktował swego kontrkandydata dość pobłażliwie, by nie powiedzieć protekcjonalnie. Dziś każde lekceważące słowo pod adresem Gowina, będzie lekceważeniem całych wyborów w Platformie.
I to właśnie jest miarą wielkości pułapki, którą zastawił na Tuska były wicepremier, były marszałek sejmu: Grzegorz Schetyna.