Trudno powiedzieć; próby odgadywania historii są zwykle skazane na porażkę. Ale analogie miewają sens. Dlatego chcę na tych łamach przypomnieć „Bałtycką drogę", bo tak nazwano inny, dziś już legendarny, łańcuch sprzed niemal ćwierć wieku.
Dokładnie 23 sierpnia 1989 roku, w 50 rocznicę podpisania paktu Ribbentrop – Mołotow, 2 mln obywateli Litwy, Łotwy i Estonii wzięło się za ręce i utworzyło żywy łańcuch od Wilna do Tallina. Był to wyraz protestu przeciwko polityce Moskwy i symboliczne przywrócenie granicy ze Związkiem Radzieckim.
Warto podkreślić datę! Był ledwie 1989 rok. W Polsce wolność już się przebijała, ale w ZSRR, na którego terenie ludzie wzięli się za ręce demokratyczne przemiany wydawały się odległą przyszłością. Do marca 1990 roku, kiedy republiki nadbałtyckie ogłosiły niepodległość, było jeszcze bardzo daleko. A jednak Litwini, Łotysze i Estończycy przełamali strach i po raz pierwszy zachowali się jak obywatele wolnych krajów. Łańcuch był nie tylko szansą na rachunek obywatelskiej odwagi. Pokazał, że imperium niewiele może, a skala protestu wykluczyła masowe represje.
Byłem tam wtedy z nimi jako polski dziennikarz. Oczywiście nie miałem na tyle wyobraźni, żeby przewidzieć przyszłość, bądź pomyśleć, że „łańcuch" trafi do Księgi Rekordów Guinnessa; czułem jednak powiew wolności, miałem przekonanie, że nadchodzi ważna zmiana. „Bałtycka droga" okazała się drogą do wolności Litwy, Łotwy i Estonii. Czy dzisiejszy łańcuch na Ukrainie będzie drogą do Europy? Mam nadzieję, że po ćwierćwieczu historia się powtórzy.