Wszyscy pamiętamy Live Aid i kolejne charytatywne akcje, której celem była pomoc tym, którzy ucierpieli od monsunów, tornad i trzęsień ziemi. Wzruszali nas artyści swoją empatią wiele razy.
Ostatnio Bono i U2 osiągnął ten efekt premierową piosenką, z której częściowy dochód jest przeznaczony na walkę ze śmiertelną chorobą przenoszoną drogą płciową oraz poprzez strzykawki. Są też inne, starsze formy uśmiercania ludzi - jak choćby strzał z kałasznikowa w lewą skroń lub lewe oko. Żołnierze Berkutu fanatycznie wierni Janukowyczowi w ten sposób zabijali tych, którzy odważyli się wystąpić w obronie własnej wolności i godności.
Przeczesuję Internet od tygodnia i nie znalazłem informacji, by którykolwiek rockowy idol zająknął się w sprawie Ukraińców mordowanych na Majdanie albo o okupacji Krymu przez nieznanych sprawców mówiących po rosyjsku.
Zniesmaczony tą ciszą, jako wierny czytelnik magazynu "Rolling Stone'a", który nie raz udzielał łamów w sprawie łamania praw człowieka, napisałem do redaktorów z Nowego Jorku, by może zajęli się tematem. Odzew był podobny jak w przypadku mało znanej misji Macieja Chmiela, który po 1989 r. z pismem od Lecha Wałęsy pojechał do menedżmentu U2 z zaproszeniem na koncert do kolebki Solidarności. Byliśmy jeszcze wtedy naiwni i przekonani, że Solidarność nie tylko otwiera drzwi, ale i godna jest wsparcia.
Emisariusz Chmiel został zbyty wyniosłym milczeniem. U2 przyjechało, ale za kasę.