Załatajmy luki w obronie

Dziwną wojnę, która toczy się na Ukrainie, uwzględniło w strategiach jako potencjalne zagrożenie wiele państw, także Polska.

Publikacja: 09.05.2014 18:47

Andrzej Talaga

Andrzej Talaga

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompala

Można ją nazwać konfliktem dywersyjnym. To wojna prosta, tania, nie wywołuje takich reperkusji międzynarodowych jak regularny konflikt. Wniosek z tego prosty: skoro narzędzie się sprawdza, będzie używane częściej. Za to inne państwa – obiekty potencjalnego ataku – mogą się uczyć, jak się przed taką operacją bronić.

1

Szef MSZ Niemiec twierdzi, że Ukraina i Rosja stoją na progu wojny, ukraiński p.o. prezydenta Ołeksandr Turczynow mówi w wywiadzie, że ona już się toczy, choć ani nie ogłasza tego z trybuny państwowej, ani nie nakazuje zerwania relacji z agresorem. Premier Donald Tusk wspomina o wojnie hybrydowej, inni polscy politycy o wojnie domowej, a nie o konflikcie z Rosją. Zamieszanie terminologiczne jest celem agresora. Skoro mamy  wojnę,  nie wojnę, Zachód może ją traktować w dowolny sposób, również jako zamieszki, a to daje pretekst, by nie podejmować żadnych znaczących działań. Sama semantyka daje Rosjanom bonus.

Ukraina nie jest w NATO i żadne państwo nie ma wobec niej zobowiązań traktatowych. Słynne memorandum budapeszteńskie podpisane przez Rosję, USA i Wielką Brytanię jest jedynie deklaracją ochrony suwerenności i niepodzielności kraju, nie zaś prawnym zobowiązaniem. To co innego niż choćby dwustronny traktat obronny USA z Japonią czy traktat ustanawiający NATO.

2

Do podobnej akcji może jednak dojść także przeciwko członkowi Sojuszu. Najbardziej prawdopodobnym celem byłyby Łotwa i Estonia ze względu na liczne mniejszości rosyjskie, ale i Polska nie powinna czuć się bezpiecznie. Gdyby nawet rząd napadniętego państwa ogłosił oficjalnie, że znalazł się w stanie wojny z Rosją, sojusznicy z paktu mieliby prawo do własnej interpretacji wydarzeń. Wielu z pewnością skorzystałoby z niejasności i uznało, że to nie agresja, ale starcia wewnętrzne, co nie zobowiązuje ich do udzielenia pomocy na mocy artykułu 5. traktatu. Tymczasem zaatakowany traciłby krok po kroku kontrolę nad kolejnymi miastami i regionami.

W wypadku Polski mogłoby dojść do np. do rzekomej irredenty podlaskich Białorusinów, wymyślonej i podsycanej przez wywiad rosyjski. Niewyobrażalne? Do niedawna jednostronne przesuwanie granic w Europie także było niewyobrażalne.

Celem takiego ruchu wcale nie musiałoby być pozyskanie naszym kosztem jakiegoś terytorium, wojnę dywersyjną obmyślono jako narzędzie wymuszenia ustępstw politycznych lub gospodarczych. Widać to zresztą na Ukrainie.

W przeciwieństwie do Krymu wątpliwe, by po ewentualnym zwycięstwie militarnym tzw. separatystów i przeprowadzeniu przez nich referendów w obwodach donieckim oraz ługańskim doszło do inkorporacji tych ziem do Rosji. Chodzi raczej o wywarcie takiej presji na Kijów, by zgodził się na federalizację kraju i zrezygnował z kursu na Zachód.

3

Operacje sił specjalnych to tylko jeden z elementów wojny dywersyjnej, innym są cyberataki, blokada łączności, propaganda medialna, a w wersji ostrzejszej – punktowe naloty, rajdy wojsk powietrzno-desantowych oraz uderzenia pojedynczymi rakietami, choć te już „ujawniają" prawdziwego agresora. „Dziwna wojna", jak pokazuje Ukraina, jest dużo większym zagrożeniem niż klasyczny konflikt, ale można się do niej przygotować. Polska zrobiła sporo w tym kierunku, choćby  rozbudowując wojska specjalne, tworząc  jednostki walki elektronicznej, kupując samoloty F-16 czy też ćwicząc wojsko w warunkach bojowych w Iraku i Afganistanie do walki antypartyzanckiej, w gospodarce zaś blokując wejście rosyjskich firm do strategicznych gałęzi przemysłu czy bankowości.

Wciąż jednak przeciąga się zakup śmigłowców transportowych i bojowych do przerzutu desantu i jego osłony, rząd nie podjął decyzji w sprawie sytemu obrony przeciwrakietowej, brakuje pomysłu na szybkie zastąpienie leciwych szturmowców SU-22. W razie wojny dywersyjnej wszystkie te luki wykorzysta wróg. Czas zatem na błyskawiczne decyzje, pomijające nawet procedury przetargowe, by je zlikwidować. Potrzeba jest paląca.

Autor jest dyrektorem ds. strategii ?Warsaw Enterprise Institute

Można ją nazwać konfliktem dywersyjnym. To wojna prosta, tania, nie wywołuje takich reperkusji międzynarodowych jak regularny konflikt. Wniosek z tego prosty: skoro narzędzie się sprawdza, będzie używane częściej. Za to inne państwa – obiekty potencjalnego ataku – mogą się uczyć, jak się przed taką operacją bronić.

Szef MSZ Niemiec twierdzi, że Ukraina i Rosja stoją na progu wojny, ukraiński p.o. prezydenta Ołeksandr Turczynow mówi w wywiadzie, że ona już się toczy, choć ani nie ogłasza tego z trybuny państwowej, ani nie nakazuje zerwania relacji z agresorem. Premier Donald Tusk wspomina o wojnie hybrydowej, inni polscy politycy o wojnie domowej, a nie o konflikcie z Rosją. Zamieszanie terminologiczne jest celem agresora. Skoro mamy  wojnę,  nie wojnę, Zachód może ją traktować w dowolny sposób, również jako zamieszki, a to daje pretekst, by nie podejmować żadnych znaczących działań. Sama semantyka daje Rosjanom bonus.

Komentarze
Bogusław Chrabota: Tusk zdecydował ws. TVN i Polsatu. Woluntaryzm czy konieczność
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Artur Bartkiewicz: TVN i Polsat na liście firm strategicznych, czyli świat już nie będzie taki sam
Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Być sigmą – czemó młodzi wymyślają takie słówka?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Kurs na gospodarczy patriotyzm i przeciw globalizacji. Pożegnanie Rafała Trzaskowskiego z liberalizmem
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Komentarze
Dlaczego Mercosur jest gospodarczą i geopolityczną szansą dla Unii Europejskiej