Owszem, Napoleon Bonaparte miał być zachwycony tym, że Polacy walczący pod jego rozkazami, nawet znajdując się pod wyraźnym wpływem napojów wyskokowych, prezentowali znacznie większą wartość bojową niż znajdujący się w analogicznym stanie Francuzi (to jedno z wyjaśnień funkcjonującego we Francji powiedzenia „pijany jak Polak"). Pytanie jednak, czy pielęgnowanie tych akurat tradycji jest wskazane, gdy nikt nie wymaga już od nas szarżowania na armaty pod Somosierrą, tudzież bohaterskiej walki pod Lipskiem i późniejszej próby przepłynięcia Elstery. Zwłaszcza jeśli kultywują je współcześni ułani mknący po polskich drogach swoimi mechanicznymi rumakami.
Statystyki są alarmujące: liczba pijanych kierowców łapanych na polskich drogach – mimo wszystkich kampanii informacyjnych, policyjnych akcji i wbijanych do głów Polakom od lat haseł o „pijanych kierowcach, którzy wiozą śmierć" – rośnie. Jeśli znany dziennikarz jedzie autostradą, mając w wydychanym powietrzu 2,6 promila alkoholu – to znaczy, że problem nie dotyczy tylko młodych ludzi, którzy najpierw działają, a potem myślą, i jakiegoś wąskiego marginesu niepoprawnych miłośników procentów w płynie. Jeśli po dwóch dniach nagłaśniania historii owego dziennikarza przez media policja z Rawy Mazowieckiej zatrzymuje kierowcę, który w wydychanym powietrzu ma niemal trzy promile i na dodatek wiezie swoją partnerkę z 15-miesięcznym dzieckiem, to można zacząć podejrzewać, że jazda na podwójnym gazie jest dla części polskich kierowców rodzajem narodowego sportu, z którego – wbrew wszystkiemu – nie zamierzają rezygnować.
Przeczytaj: Pijani kierowcy - reaktywacja
Tu włącza się zapewne również wymienione już wcześniej polskie „Jakoś to będzie", racjonalizowane na wiele sposobów. OK, w zasadzie po alkoholu nie jeżdżę, ale przecież znam dobrze tę drogę. Pijany bym nie usiadł za kółkiem, ale przecież to tylko dwa piwa. Nietrzeźwi kierowcy są niebezpieczni, ale ja akurat jestem świetnym kierowcą. Poza tym już raz mi się udało. Jakoś to będzie. Złe rzeczy przydarzają się zawsze innym ludziom.
Otóż nie. Tu trzeba głośnego non possumus. Kierowca musi je słyszeć w swojej głowie – i od każdego, kogo spotka na swojej drodze. Każdy musi być świadom tego, że osoba zasiadająca po alkoholu za kółkiem jest potencjalnym zabójcą, więc osoba, która na to pozwala, może stać się jej wspólnikiem w tym przestępstwie. Właśnie tak, bez eufemizmów. I nie ma miejsca na „Jakoś to będzie". Owszem – zawsze jakoś jest. Ale w tym przypadku, prędzej czy później, zawsze będzie źle.