I choć ten wiecowy mówca o komunistycznych korzeniach jest już całkiem dojrzałym graczem politycznym, gotowym do tworzenia koalicji i rozumiejącym skomplikowane europejskie mechanizmy, to jednak niepokój zawitał do innych stolic.

W Madrycie straszy Podemos, podobna do Syrizy, stworzona od podstaw partia radykalnej lewicy. W Rzymie tę samą rolę odgrywa Ruch Pięciu Gwiazd, z byłym komikiem Beppem Grillo na czele. W Paryżu rządzący obawiają się prawicowego Frontu Narodowego. Zwycięstwo Ciprasa to wiatr w żagle dla tych, którzy chcą zachwiania ustalonym porządkiem w UE.

Prawdopodobny przyszły grecki premier zażąda od strefy euro podarowania długu na wzór operacji przeprowadzonej wobec Niemiec po II wojnie światowej. Może jednak przelicytować. Jednym z głównych graczy jest bowiem największy wierzyciel Grecji, czyli Niemcy, które bardzo nie lubią wojennych porównań.

Co więcej, linia podziału nie przebiega dziś według tradycyjnej osi Południe–Północ. Oczywiście, Północ ortodoksyjnie obstaje przy swojej terapii głębokich cięć budżetowych i reform strukturalnych. Ale i Południe, tradycyjnie opowiadające się za poluzowaniem polityki fiskalnej, ma z Syrizą problem. Jeśli udałoby się jej przeforsować swoje żądania, byłby to dla opozycji w Hiszpanii, Włoszech czy Francji dowód na to, że poświęcenia nie mają sensu i trzeba odsunąć od władzy tych, którzy do nich namawiają.

Strefa euro musi więc grać twardo, by nie spowodować efektu domina. I ona nie może jednak przelicytować. Syriza wygrała wyraźnie, ma mandat demokratyczny i jej ignorowanie mogłoby tylko wzmocnić radykalne partie w innych krajach. Byłoby to potwierdzenie powtarzanej przez nie od dawna tezy, że unijni liderzy nie rozumieją mechanizmów demokracji. Kompletne odrzucenie postulatów Syrizy może i doprowadziłoby do jej upadku, ale w efekcie w Grecji mógłby zapanować kompletny chaos.

Jedyna szansą dla Unii jest więc dalsze cywilizowanie Ciprasa przez zaoferowanie mu niewielkich ustępstw. I taką pewnie, od dawna sprawdzoną, strategię wybierze ostatecznie Bruksela.