Słowa Roberta Winnickiego rozwinął Krzysztof Bosak, który – m.in. w #RZECZoPOLITYCE - tłumaczył, że można być zwolennikiem wolnego rynku wyłącznie w granicach własnego państwa. Równie dobrze można jednak zadeklarować, że nie ma się niczego przeciwko wegetarianom, pod warunkiem, że jedzą mięso.
W dyskusję na ten temat włączył się zresztą już największy orędownik wolnego rynku w III RP, Janusz Korwin-Mikke, który zwrócił uwagę, iż „przez kilkadziesiąt lat słuchał narzekań (również narodowców), że Polacy wyjeżdżają za granice i zamiast budować Polskę wzbogacają różnych Angoli czy Żabojadów”. „Teraz gdy przyjeżdżają imigranci, by pracować na nas - to też źle...” – dodał. Cała sprawa wygląda na coś poważniejszego, niż tylko spór w jednej politycznej rodzinie - dotyczy bowiem fundamentalnej różnicy między podejściem do gospodarki polityków Ruchu Narodowego, a środowisk skupionych wokół Janusza Korwin-Mikkego i jego partii KORWiN.
Sojusz narodowców z wolnościowcami miał przed wyborami wymiar taktyczny – osobno te środowiska zapewne po raz kolejny znalazłyby się poza Sejmem. Razem – wykorzystując struktury Ruchu Narodowego i popularność, zwłaszcza wśród młodych wyborców, idei praktycznie nieograniczonego wolnego rynku głoszonej przez lata przez Korwin-Mikkego, byli w stanie przeskoczyć nad progiem. Teraz jednak, gdy nadszedł czas kreślenia wspólnej wizji państwa, zaczynają się schody.
Propozycja Bosaka i Winnickiego brzmi bowiem następująco: gospodarka jest ważna, ale naród jest najważniejszy. Bosak mówi wręcz, że jeśli na rynku pracy brakuje polskich rąk pracy, to należy się z tym pogodzić i poczekać, aż takie ręce pracy się pojawią (czyli: aż Polaków zacznie się rodzić więcej) nawet za cenę zmniejszenia tempa wzrostu gospodarczego. Środowisko Korwin-Mikkego przez lata tego typu ingerencje w mechanizmy wolnego rynku określało zawsze mianem socjalizmu, który jest największym wrogiem wolności. Imigracja zarobkowa jest bowiem naturalnym, wolnorynkowym mechanizmem regulowania sytuacji w gospodarce: z kraju, w którym są chętni do pracy, a nie ma pracy, ludzie przenoszą się do kraju, w którym jest praca, ale brakuje sił do pracy. To gwarantuje optymalną lokalizację dostępnych na rynku zasobów i znosi bariery wzrostu gospodarczego. Ideałem wolnościowców jest świat bez granic, a nie świat, w którym na granicy paszporty sprawdzają Bosak z Winnickim i mówią Ukraińcom czy Hindusom: nie, wam dziękujemy, spójność etniczna ponad wszystko.
Propozycja narodowców brzmi bowiem: będziemy żyć biedniej, ale swojsko. Może nie wzbogacisz się tak, jakbyś mógł – ale za to twoim sąsiadem będzie Jan, a nie Ołeg. Wolność pewnie, piękna idea. Pod warunkiem, że jest to nasza polska wolność. A jak zbiedniejesz, to może zrozumiesz, że musisz płodzić dzieci, bo w kraju nie ma komu pracować. Boso, ale w ostrogach.