Jak nieoficjalnie dowiedziała się „Rzeczpospolita”, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji przygotowuje nowelizację k.p.a., z której wprost będzie wynikać, że decyzje i postanowienia administracyjne mogą być przekazywane drogą elektroniczną.
Wątpliwości związane z doręczaniem postanowień i decyzji administracyjnych nie tłumaczą opieszałości w elektronizacji urzędów. Zgodnie z ustawą o podpisie elektronicznym od 1 maja powinny być przyjmowane przez Internet wszystkie podania i wnioski opatrzone e-podpisem.
Tymczasem wciąż bardzo niewiele gmin daje takie możliwości. Większość nie umożliwia załatwienia żadnej sprawy przez Internet. Niektóre pozwalają wypełnić i przesłać wirtualny formularz. Później i tak trzeba jednak pofatygować się osobiście do urzędu i podpisać wydrukowane dokumenty. Tylko nieliczne gminy przyjmują dokumenty w wersji elektronicznej opatrzone bezpiecznych podpisem.
Przedsiębiorcy czy zwykli obywatele, którzy chcieliby, ale nie mogą załatwić sprawy przez Internet, nie mają prawa wysuwać żadnych roszczeń wobec administracji publicznej. Przepisy co prawda ustanowiły termin, od którego wszystkie podania czy wnioski można przesyłać przez Internet, nie wprowadziły jednak żadnej sankcji za opieszałość urzędników.
Dlaczego informatyzacja administracji publicznej postępuje tak opieszale? Pokutują wieloletnie zaszłości, zwłaszcza mentalne. Niestety, urzędnicy uważają, że jeśli jakiś przepis jeszcze nie obowiązuje, to nie ma co się spieszyć z przygotowaniami do jego wejścia w życie. Co więcej, niektórzy nawet uważają, że nie ma wówczas podstaw do wydawania publicznych pieniędzy na infrastrukturę elektroniczną. A później, gdy przepisy mówiące o informatyzacji wchodzą w życie, to administracja nie jest do niczego przygotowana. Urzędnicy nie ponoszą za to żadnych sankcji, dlatego nie widzą powodów do pośpiechu. W nielicznych miejscach, w których e-administracja staje się faktem, jest to możliwe dzięki pracy zapaleńców.
Masz pytanie, wyślij e-mail do autora: s.wikariak@rp.pl