Wiedzą, że w Sieci są anonimowi, że mogą przedstawić wiarygodną historię, a osobie po drugiej stronie będzie trudno zweryfikować podane informacje. Wykorzystują sytuację osobistą internauty. Za pośrednictwem portali randkowym czy profilów na portalach społecznościowych „łowią rybę" (ang. catfish). Podają rzekome szczegóły ze swojego życia. W czarujący i ujmujący sposób prezentują niezwykle precyzyjnie przygotowaną w tym celu opowiastkę. Krok po kroku zdobywają serce kobiety (zdarzają się przypadki, w których ofiarami są mężczyźni, jednak jest to zdecydowana mniejszość). Teraz pozostaje im tylko zdobyć pieniądze i zniknąć. Ofiara jeszcze niczego nieświadoma swoje pieniądze lokuje w przyszłość z poznaną osobą. Ufa jej, nic nie podejrzewając przekazuje pieniądze, które najczęściej już ma. Bywa też i tak, że aby uzyskać potrzebne środki finansowe, zapożycza się – tak sposób działania naciągaczy z Internetu i skutki łatwowierności ich ofiar opisuje na stronie www.policja.pl komisarz Anna Kędzierzawska z Komendy Stołecznej Policji. Podaje też kilka przykładów z policyjnych kronik.
Generał ze skarbem z Afganistanu
Ofiarą takiego oszusta padła 50-letnia mieszkanka powiatu elbląskiego. Mężczyzna poznany na internetowym portalu randkowym przedstawiał się jako generał amerykańskiej armii. Mówił, że służy w Afganistanie, gdzie znalazł złoto i potrzebuje pieniędzy, by je przewieźć. Obiecywał, że podzieli się z nią skarbem. Kobieta zapożyczyła się u rodziny i znajomych. Gdy przelała 200 tys. zł na konto „generała", ślad po nim zaginął.
O pechu mógł mówić pewien 48-latek, poszukiwany trzema listami gończymi za oszustwa. Piotr P. wpadł w ręce północnopraskich policjantów po tym, jak do jednostki Policji zgłosiła się jedna z jego ofiar. Zdeterminowana, by ten poniósł karę za swoje czyny, opowiedziała swoją historię. Jak ustalili śledczy, nie tylko ona została przez niego oszukana. Mężczyzna szukał kobiet na portalach społecznościowych. Umawiał się z nimi, a gdy zdobył zaufanie, pożyczał pieniądze i znikał. Tym razem plany pokrzyżowali mu policjanci.
W sądzie zakończyła się głośna sprawa 24-letniego Artura B. Mężczyznę poszukiwano w całej Polsce. Na koncie miał kilkadziesiąt oszustw, których dopuścił się w ciągu kilku lat. Znajomości zawierał głównie za pośrednictwem portali internetowych. Zranione przez niego kobiety twierdziły, że wzbudzał zaufanie. Często to zaufanie było tak duże, że kobiety zawierały umowy kredytowe, a pieniądze zdobyte w ten sposób oddawały Arturowi B. Wierzyły mu, więc naturalnie umożliwiały mu również dostęp do ich kont bankowych. Ze środkami szybko znikał. Mężczyzna często zmieniał tożsamość, posługiwał się sfałszowanymi nazwiskami i podrobionymi dokumentami. Niektórym ofiarom przedstawiał się jako lekarz pediatra, innym mówił, że jest rehabilitantem, pracownikiem NIK, inspektorem nadzoru budowlanego, policjantem drogówki, byłym żołnierzem armii USA czy też kierowcą ambasady USA. W listopadzie 2010 r. zatrzymało go w Częstochowie dwóch policjantów z Warszawy, którzy rozpoznali go, gdy ten na chwilę wyszedł w kapciach przed blok, w którym mieszkał.
Miranda nie ma pieniędzy na samolot
Internetowy sposób "podrywu" wykorzystywał także 21-letni Konrad K. zatrzymany w Warszawie. Swoje ofiary wyszukiwał za pośrednictwem portali internetowych. Wzbudzał zaufanie. Obiecywał stały związek, zapominał tylko wspomnieć, że ma żonę i dwójkę dzieci. Kobiety, które mu wierzyły, same przekazywały mu pieniądze. Jednej wmawiał, że potrzebuje ich na prowadzenie własnej działalności, innej, że na leczenie za granicą chorego ojca. W rzeczywistości gotówkę przeznaczał na wynajem luksusowych aut i mieszkań na terenie kraju.