Korespondencja z Rzymu
Okoliczności były dla wszystkich jasne: Europie potrzebne były w niedzielę do zwycięstwa 4 punkty, Stanom Zjednoczonym do zachowania trofeum 8,5. Meczów dwanaście, każdy za punkt. Publiczność tym razem nie musiała pędzić w porannych mgłach na pole Marco Simone Golf Club, bo zaczynali o 11:35, gdy słońce podgrzało już wszystko: fairwaye, greeny, kibicowskie głowy i nastroje.
Ryder Cup to wydarzenie do wielogodzinnego oglądania, bo tak dobrego golfa w tak wielkim zagęszczeniu nie daje żaden zwykły turniej. Każdy dołek to mała bitwa, każdą grupę ogląda wiele tysięcy zwariowanych na punkcie tego sportu osób, które są w stanie zapłacić za bilety lotnicze, hotele i wejściówki, których cena sięga 250 euro dziennie – tylko za wejście i chodzenie między dołkami, lub po 1500 euro za dobę z konsumpcją, miejscem widokowym i transportem. W niedzielę najdrożej.
Ogląda się także stroje, w jakich przybywają widzowie, bo tradycja Pucharu Rydera to przebieranki w barwy swej drużyny (dominują czapki bejsbolówki, ale wyobraźnia nie zna granic: od byczych rogów ze świecidełkami na baterie po całościowe kostiumy w czerwono-niebieskie lub złote gwiazdy) oraz nawiązania do miejsca gry – w Marco Simone GC dominowali w tej roli rzymscy rycerze. Bez mieczy, bo na bramkach wejściowych kontrole były srogie.
Czytaj więcej
Adrian Meronk był w turnieju Omega European Masters mały krok od zdobycia prawa gry w drużynie Europy podczas meczu z USA, czyli w Pucharze Rydera.
Pierwszy punkt dostarczył Europie Norweg, Viktor Hovland. Startował jako drugi, ale zwyciężył Collina Morikawę wysoko 4&3 (cztery dołki przewagi na trzy przed końcem) prowadząc niemal od początku rywalizacji. Potem patrzono z nadzieją na lidera reprezentacji Starego Kontynentu Hiszpana Jona Rahma, który grał przeciwko liderowi ranking światowego Scottiemu Schefflerowi.