Od 1 lutego VAT na produkty spożywcze, opodatkowane dotąd na 5 proc., spadnie do zera. Nie zmieni się zaś w przypadku tych ze stawką 23 proc. Choć obniżka dotyczy największej grupy produktów, jej skutek będzie widać najwyżej przez chwilę, a wzrostu cen nie da się powstrzymać – przekonują handlowcy.
Czytaj więcej
Wszystko drożeje przez sytuację na rynkach światowych, ale też wzrost kosztów produkcji oraz działalności. Rząd chciałby się z tym wizerunkowym problemem uporać kosztem sieci handlowych i producentów, którzy są w trudnej sytuacji.
Ceny rządowe?
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów zapowiedział kontrole cen oraz stopnia, w jakim sklepy wywiązują się z obniżek. Prezes Tomasz Chróstny na spotkaniu z branżą powiedział, że w razie braku współpracy rząd rozważy ceny urzędowe na podstawowe towary, jak na Węgrzech.
– 1 lutego ceny spadną o wartość obniżonego VAT, bo sklepy zawsze stosują się do obowiązującego prawa, więc inny scenariusz nie wchodzi w grę – mówi Maciej Ptaszyński, wiceprezes Polskiej Izby Handlu. – Ale co będzie, gdy do sklepu trafi kolejna dostawa tego samego produktu po cenie już wyższej? Przecież producenci też dostają znacznie wyższe rachunki, np. za gaz czy energię, i nikt nie ma na to wpływu – dodaje.
Producenci muszą także reagować. – Narzucanie cen detalicznych spowoduje w pierwszym rzędzie upadek firm małych i średnich, a w konsekwencji niedobory na rynku. W PRL kwitł drugi obrót, w sklepach było niewiele produktów poza octem, a towary kupowane były na czarnym rynku po zupełnie innych niż urzędowe cenach – mówi Andrzej Gantner, wiceprezes Polskiej Federacji Producentów Żywności Związku Pracodawców. W konsekwencji zaczęto też regulować popyt poprzez reglamentację produktów, czyli wprowadzono kartki. Jedyny rodzaj produkcji, jaki był w miarę opłacalny w takim systemie, to była produkcja na eksport za tzw. dewizy. Naprawdę chcemy do tego doprowadzić? – pyta.