Domagali się tego rosyjscy producenci twierdząc, że sklepy wciąż sprzedają jabłka z Polski, nabiał z Litwy i sery z Francji. Sieci zapewniają, że nie sprzedają już zabronionych produktów. Kontrole ma prowadzić inspekcja żywnościowa - Rosielchoznadzor.
Jak podał wicepremier Arkadij Dworkowicz, zakazana żywność wciąż jedzie do Rosji. W ostatnich sześciu miesiącach na granicach zarejestrowano 800 prób wwozu; 552 tony zostały skonfiskowane i mają zostać zniszczone. Podobnie niszczone mają być produkty znalezione przez kontrolerów na zapleczach sklepów i w hurtowniach.
Gazeta Kommersant przypomina, że zgodnie z prawem towarów objętych embargiem nie można wwozić, ale sprzedawać można. Chroni je 35 paragraf rosyjskiej Konstytucji. Stoi tam, że „nikt nie może być pozbawiony swojej własności inaczej niż wyrokiem sądu".
Na początku lipca sąd St. Petersburga uwolnił sieć handlową Magnit od płacenia kary za posiadanie na półkach zabronionego sera francuskiego. Sąd zwrócił uwagę, że embargo dotyczy „wwozu określonej produkcji" a nie jej „sprzedaży".
Rosjanie we własnych portfelach odczuli skutki embarga. Ceny na żywność krajowej produkcji są dużo wyższe aniżeli na importowaną. Producenci zwietrzyli okazję i ceny w sklepach poszybowały o 30-50 proc.