Dwa kluczowe dla bioróżnorodności akty prawne o odbudowie zasobów przyrodniczych i o pestycydach są właśnie na ostatniej prostej negocjacji między unijną Radą (państwami członkowskimi) i Parlamentem Europejskim. I zaczęły nagle budzić wiele emocji, głównie z powodu obaw o skutki gospodarcze tych przepisów, w tym wyższe koszty dla rolników i w konsekwencji dla konsumentów. Polska jest w gronie państw, które mają problem z tą propozycją, choć – jak słyszymy z polskich źródeł dyplomatycznych – skoro negocjacje trwają, to nie ma jeszcze decyzji o tym, jak zagłosujemy.
W przeszłości oficjalne stanowisko rządu mówiło o tym, że cele z zakresu ochrony i odbudowy zasobów przyrodniczych „nie mogą być traktowane jako nadrzędne w stosunku do potrzeb rozwoju społeczno-gospodarczego, w tym zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego obywateli i energetycznego dla Polski, które są priorytetowe, w obliczu trwającego wciąż konfliktu zbrojnego w Ukrainie”.
Pierwszy z dyskutowanych aktów prawnych przewiduje: zwiększenie odsetka gruntów rolnych z elementami krajobrazu o wysokiej różnorodności, zwiększenie liczebności pospolitych ptaków oraz motyli, zwiększenie zasobów węgla organicznego w glebach mineralnych, odbudowę gleb organicznych użytkowanych rolniczo poprzez m.in. ponowne nawodnienie osuszonych torfowisk, zwiększenie liczebności motyli na obszarach trawiastych, odbudowę morskich typów siedlisk i gatunków, występujących w tych typach siedlisk w odniesieniu do co najmniej 30 proc. obszarów każdej grupy typów siedlisk, których stan nie jest dobry.
Nie będzie więcej obszarów chronionych
Generalnie celem jest zwiększenie obszarów bioróżnorodnych, ale nie poprzez zwiększanie obszarów chronionych. – Często w dyskusji o tym akcie prawnym słyszymy zarzuty, które nie mają nic wspólnego z jego treścią. Jednym z nich jest właśnie teza o zwiększaniu obszarów chronionych. To nieprawda, to nie ma być Natura 2000 – mówi „Rzeczpospolitej” Virginijus Sinkevicius, komisarz UE ds. środowiska.
I wskazuje, że rozporządzenie zawiera różne instrumenty zwiększania bioróżnorodności i każdy kraj wybiera właściwe dla swojej specyfiki i sam decyduje, jak je wprowadzać. Do 2027 roku państwa musiałyby przedstawić plan, ale on nie podlegałby akceptacji czy odrzuceniu przez Komisję Europejską. Potrzebny byłby do wspólnej oceny wszystkich państw, czy ich skumulowane wysiłki faktycznie doprowadzą do koniecznej zmiany w europejskiej przyrodzie. Pierwsze instrumenty musiałyby zostać wprowadzone w życie do 2030 roku, kolejne do 2040 roku i następne do 2050 roku. Jak podkreśla Sinkevicijus, to nie jest radykalna zmiana, bo wiele działań i tak jest już podejmowanych, jak choćby zazielenianie miast.