Gospodarka znów okazała się odporna na wstrząsy z zewnątrz

Dno spowolnienia jest wciąż przed nami. Ale już teraz można powiedzieć, że polska gospodarka nie ucierpiała wskutek wojny w Ukrainie tak bardzo, jak można się było obawiać – ocenia Ernest Pytlarczyk, główny ekonomista Banku Pekao.

Publikacja: 30.12.2022 03:00

Gospodarka znów okazała się odporna na wstrząsy z zewnątrz

Foto: mat. pras.

Gospodarcze podsumowania roku zwykle zaczynają się od pytania, co potoczyło się niezgodnie z prognozami. W przypadku 2022 r. to pytanie ma ograniczoną wartość poznawczą ze względu na atak Rosji na Ukrainę. Prognozy były formułowane w innym świecie. Zapytam inaczej: czego dowiedział się pan o polskiej gospodarce w 2022 r.? Co pana zaskoczyło?

Gospodarka nie ucierpiała przez wojnę tak, jak można się było obawiać. Możemy się nawet zastanawiać, czy wpływ wojny był w przeważającej mierze negatywny czy pozytywny. Tuż po inwazji Rosji na Ukrainę dostrzegaliśmy sześć kanałów jej wpływu na polską gospodarkę. Wszystkie okazały się drożne, ale niektóre działały w kierunku obniżenia wzrostu, a inne – jak na przykład napływ uchodźców – go podwyższały. Trudno złapać wypadkową. Wiemy jednak, że wzrost PKB w 2022 r. okazał się mniej więcej taki, jak sugerowały prognozy sprzed ataku Rosji na Ukrainę.

W ostatnim czasie przybywało danych, które wskazywały na ochłodzenie na rynku pracy. Przykładowo, według Badań Aktywności Ekonomicznej Ludności, w III kwartale 2022 r. liczba pracujących zmalała o 124 tys. (0,7 proc.) rok do roku. Ale te statystyki praktycznie nie obejmują uchodźców. Biorąc pod uwagę to, ilu z nich znalazło zatrudnienie, można powiedzieć, że rynek pracy jest wciąż rozgrzany?

Tak, rynek pracy jest w bardzo dobrej kondycji. Jeśli gdzieś widać ochłodzenie, to w sektorze małych przedsiębiorstw. Tylko że ten sektor jest poza radarem naszych głównych wskaźników, więc zobaczymy to z opóźnieniem. To, że rynek pracy tak dobrze wchłonął uchodźców – choć pod pewnymi względami istotnie różnili się oni od wcześniejszych imigrantów – pokazuje, w jak dużej nierównowadze ten rynek był przed wojną. Widzimy, że polska gospodarka generuje wciąż miejsca pracy. A wracając do niespodzianek, pozytywnych zjawisk dostrzegam więcej. Wydawało się na przykład, że rosnące gwałtownie koszty surowców i pracy będą zabójcze dla polskiego przemysłu. Ale okazało się, że osłabienie złotego złagodziło ten problem, sprawiło, że konkurencyjność polskich firm nawet wzrosła. Dopiero teraz przemysł hamuje.

Czytaj więcej

Jaki był ten rok dla gospodarki? Ekonomiści się mylili, dlatego mieli rację

Najbardziej chybione w mijającym roku okazały się prognozy inflacji. W grudniu 2021 r. ekonomiści przeciętnie spodziewali się, że wyniesie ona w 2022 r. około 8 proc. Ostatecznie sięgnęła średniorocznie ponad 14 proc. Czy tę pomyłkę tłumaczy wojna i jej wpływ na ceny surowców?

W dużym stopniu wyskok inflacji był skutkiem wojny. To my wymyśliliśmy termin „putinflacja”. Szacowaliśmy, że polityka Rosji – nie tylko agresja na Ukrainę, ale też wcześniejszy szantaż gazowy – tłumaczy około 1/3 inflacji. Skala pomyłki w prognozach inflacji to potwierdzenie, że wydarzyło się coś o charakterze szokowym, nieprzewidywalnym. Nie twierdzę, że polityka Putina to jedyne źródło tak wysokiej inflacji. Wiemy, że gospodarka była przegrzana, widzimy wysoką inflację bazową (nieobejmującą cen energii i żywności – red.). Ale wojna sporo do inflacji dodała.

Zdumiewająca w 2022 r. była również ogromna skala kumulacji zapasów w firmach i to, jak dużo dodawała do wzrostu PKB. Zwykle jest to zupełnie nieistotne źródło wzrostu gospodarczego, które w ogóle nie pojawia się w dyskusjach o gospodarce. Dlaczego w minionym roku, a właściwie dwóch, było inaczej?

Zapasy powstają w różnych okolicznościach. Zwykle budowa zapasów jest procykliczna, tzn. firmy gromadzą produkcję, która z czasem zostanie sprzedana. W takich sytuacjach jest to pewien przejaw optymizmu. Ale w ostatnich kwartałach budowa zapasów świadczyła raczej o nieprzewidywalności otoczenia. Firmy obawiały się o dostępność komponentów, o ciągłość produkcji. Przyznaję jednak, że my też nie doceniliśmy tego, jak powszechne będzie to zjawisko.

Jaki będzie 2023 r. w polskiej gospodarce?

Myślę, że to będzie rok powrotu do równowagi. Już rok temu w naszym scenariuszu makroekonomicznym pisaliśmy, że w 2022 r. będziemy płacili rachunki za żywiołowe odbicie aktywności po pandemii, a 2023 r. miał być rokiem powrotu do równowagi. Wydaje mi się, że tamte ramy są wciąż właściwe. Przez powrót do równowagi rozumiem pewne ochłodzenie gospodarki, które będzie trwało do II kwartału 2023 r. Teraz widzimy głębokie pokłady pesymizmu, związane z tym, że maleją realne dochody z pracy. Ale spodziewam się, że po zimie realne płace przestaną spadać, a rynek pracy ciągle będzie mocny. I to zapoczątkuje ożywienie. Zakładam, że wiele z widocznych dzisiaj obaw ostatecznie się nie zmaterializuje. To dotyczy na przykład racjonowania gazu. Teraz wydaje się, że Europie z obecnymi zapasami uda się dociągnąć do wiosny, chociaż gaz będzie cały czas drogi, co będzie ograniczało wzrost gospodarczy.

Gdyby wziąć pod uwagę tylko oczekiwaną dynamikę PKB, 2023 r. będzie należał do najsłabszych lat od 1995 r. Przeciętne prognozy sugerują wzrost realnego PKB o zaledwie 0,5 proc., po około 4,7 proc. w 2022 r. Rzeczywiście gospodarka tak mocno osłabnie?

Tak niski wynik średnioroczny będzie przede wszystkim skutkiem spadku PKB w I kwartale. Druga połowa roku prawdopodobnie przyniesie ożywienie. Spodziewam się, że od wiosny zacznie się poprawa nastrojów konsumentów i firm, a w ślad za tym pójdą twarde dane.

Czytaj więcej

Rekordowy wkład Niemiec do budżetu UE. Najbardziej korzysta Polska

Najgorszą fazą spowolnienia będzie właśnie przełom lat? Gorzej niż teraz już nie będzie?

Wchodzimy w ten najgorszy okres. Dno jest moim zdaniem wciąż przed nami, wiele złego może się jeszcze wydarzyć. Przemysł zaczął hamować dopiero niedawno, konsumpcja też wciąż traci dynamikę. Ale wśród ekonomistów dominują scenariusze, wedle których lądowanie będzie miękkie choćby dlatego, że nie dojdzie do racjonowania gazu.

W waszym scenariuszu rzuca się w oczy zniżka konsumpcji w 2023 r. o 1 proc. To jedna z bardziej pesymistycznych prognoz. Spadku realnej konsumpcji nie doświadczyliśmy w Polsce co najmniej od połowy lat 90. Dlaczego tym razem, i to w roku wyborczym, miałoby być inaczej?

Ten proces już się zaczął. Realne płace maleją i jeszcze przez jakiś czas będą malały. A do tego konsumenci są pełni obaw, chcą budować oszczędności przezornościowe. Ale od wiosny to się zacznie odwracać. W nowy rok wchodzimy z olbrzymią niepewnością. Zastanawiamy się, kiedy przypadnie dołek spowolnienia. Gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa nie wiedzą, jak się zmienią ich rachunki za gaz, prąd itp. Wiemy, że na giełdzie ceny gazu są najniższe od inwazji Rosji na Ukrainę, ale wiele firm dopiero z początkiem 2023 r. będzie miało nowe kontrakty. W takim otoczeniu ciężko być optymistą.

Jak w 2023 r. będzie się zachowywała inflacja?

Od szczytu w lutym będzie opadała i to dość wyraźnie. Co miesiąc będzie o 1 pkt proc. niższa. Tu potrzebne jest zastrzeżenie. W 2022 r. oczekiwaliśmy podobnej trajektorii inflacji. Zakładaliśmy, że ona wzrośnie na początku roku, a potem miała opadać. Po inwazji Rosji na Ukrainę te przewidywania trzeba było skreślić. Dlatego teraz już bym się nie zakładał o to, że po lutym będzie szybki spadek inflacji. Ale na to się zanosi. Pytanie jest raczej o to, do jakiego poziomu inflacja zmaleje.

Czy ten spadek inflacji będzie podyktowany czymś więcej niż wysoką bazą odniesienia? Inaczej: czy widać w gospodarce osłabienie fundamentalnej presji na wzrost cen?

Widać to choćby w oczekiwaniach przedsiębiorstw. Ewidentnie maleje ich zdolność cenotwórcza. Poza tym widzimy spadki cen surowców, a duża część podwyżek cen wynikała z wzrostu kosztów produkcji. Rynek pracy i nastroje konsumentów pozwalały na przerzucenie tych wyższych kosztów na odbiorców. Ale to się zmienia. Pytanie, czy czeka nas nowa normalność z inflacją w okolicy 4 proc., czy to będzie całkowity zanik inflacji, jak przed pandemią. Rozstrzał prognoz na IV kwartał 2023 r. wynosi od 6 do 10 proc., nasze prognozy są gdzieś pośrodku. Mam jednak świadomość czynników, które mogą spowodować, że dezinflacja będzie głębsza. Widzimy na przykład spadek części miar podaży pieniądza. To zwiastuje znaczny spadek presji inflacyjnej w dłuższym terminie. Dostrzegają to inwestorzy. Wiedzą, że polityka pieniężna w Polsce działa i inflacja jest pod kontrolą. Stąd zresztą inwestorzy wyceniają obniżki stóp procentowych?

Obniżki są też w waszym scenariuszu. Jak można oczekiwać poluzowania polityki pieniężnej w okresie, gdy inflacja będzie wciąż w pobliżu 10 proc.?

Przy takiej inflacji obniżek nie będzie. My uważamy, że obniżki będą możliwe, gdy inflacja znajdzie się na poziomie zbliżonym do stopy NBP. Ciągle poruszamy się w takim paradygmacie, że stopa realna liczona ex post (na podstawie przeszłej inflacji – red.) w takich krajach jak Polska powinna być ujemna albo zerowa. Stopa realna ex ante (na podstawie przewidywanej inflacji) już teraz jest zbliżona do zera albo nawet dodatnia. Stąd inwestorzy nie mają jaskrawych dowodów na to, że polityka pieniężna w Polsce jest za luźna. Widzimy też załamanie podaży kredytu i spore umocnienie złotego.

Wróćmy jeszcze do rynku pracy. Czy w związku z deficytem pracowników nie grozi nam w Polsce odczuwalny, dotkliwy wzrost bezrobocia?

Z powodów demograficznych wydaje się to mało prawdopodobne. Na rynku pracy zachodzi wymiana roczników: te liczniejsze odchodzą na emeryturę albo się dezaktywizują, aktywizują się zaś młodsze i mniej liczne roczniki młodsze. Jednocześnie następuje transformacja rynku pracy, powstają nowe zawody. Jeszcze kilka lat temu cieszyliśmy się, że mamy dobrze płatne miejsca pracy w centrach usług wspólnych. Teraz powstają już liczne huby informatyczne i centra badań i rozwoju, które wymagają wykształconych kadr. Nie będzie więc odczuwalnego wzrostu bezrobocia, ale pewne symptomy ochłodzenia na rynku pracy się pojawią. Zmaleje na przykład skłonność do zmiany zatrudnienia.

To doprowadzi do wyhamowania wzrostu płac?

Tak sądzę, chociaż część podwyżek jest opóźniona w czasie. Pracownicy w żądaniach płacowych odwołują się do przeszłej inflacji, a nie przyszłej. Dlatego wzrost płac przez jakiś czas będzie jeszcze dwucyfrowy, ale będzie hamował. Rynek pracy pozostanie jednak rozgrzany.

Czy w takich okolicznościach możliwy jest powrót inflacji do celu NBP, czyli 2,5 proc., w przewidywalnej przyszłości?

To zależy od wielu czynników. Po pierwsze, nie wiemy, jakie będą ceny gazu. Prawdopodobnie jednak będą przez jakiś czas wyższe niż w przeszłości. Europa będzie musiała sprowadzać skroplony gaz z różnych miejsc, zamiast importować go rurociągami z Rosji. Ogólnie transformacja energetyczna będzie kosztowna i będzie podwyższała inflację przez dwa–trzy lata. Z drugiej strony, być może wrócą czasy sprzed pandemii, gdy będziemy importowali deflację. Zacieśnienie polityki pieniężnej w USA i innych gospodarkach dopiero się uwidoczni, na świecie mogą się pojawiać ogniska spowolnienia gospodarczego.

Ernest Pytlarczyk jest od wiosny 2020 r. głównym ekonomistą i dyrektorem biura analiz makroekonomicznych w Pekao. Wcześniej zajmował podobne stanowisko w mBanku, z którym związany był od 2006 r. Jest doktorem nauk ekonomicznych, ukończył Uniwersytet w Hamburgu. W 2017 r. ze Stefanem Kawalcem wydał książkę „Paradoks euro. Jak wyjść z pułapki wspólnej waluty”.

Gospodarcze podsumowania roku zwykle zaczynają się od pytania, co potoczyło się niezgodnie z prognozami. W przypadku 2022 r. to pytanie ma ograniczoną wartość poznawczą ze względu na atak Rosji na Ukrainę. Prognozy były formułowane w innym świecie. Zapytam inaczej: czego dowiedział się pan o polskiej gospodarce w 2022 r.? Co pana zaskoczyło?

Gospodarka nie ucierpiała przez wojnę tak, jak można się było obawiać. Możemy się nawet zastanawiać, czy wpływ wojny był w przeważającej mierze negatywny czy pozytywny. Tuż po inwazji Rosji na Ukrainę dostrzegaliśmy sześć kanałów jej wpływu na polską gospodarkę. Wszystkie okazały się drożne, ale niektóre działały w kierunku obniżenia wzrostu, a inne – jak na przykład napływ uchodźców – go podwyższały. Trudno złapać wypadkową. Wiemy jednak, że wzrost PKB w 2022 r. okazał się mniej więcej taki, jak sugerowały prognozy sprzed ataku Rosji na Ukrainę.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Gospodarka
20 lat Polski w UE. Dostęp do unijnego rynku ważniejszy niż dotacje
Gospodarka
Bez potencjału na wojnę Iranu z Izraelem
Gospodarka
Grecja wyleczyła się z trwającego dekadę kryzysu. Są dowody
Gospodarka
EBI chce szybciej przekazać pomoc Ukrainie. 560 mln euro na odbudowę
Gospodarka
Norweski fundusz: ponad miliard euro/dolarów zysku dziennie