Janusz Władyczak: Ukraina i USA mają po drodze z Polską. Trzeba to wykorzystać

Nasila się friendshoring. Inwestorzy i kraje zaczynają patrzeć na siebie z perspektywy tego, czy ktoś jest ze mną, czy przeciwko mnie – mówi Janusz Władyczak, prezes KUKE.

Publikacja: 08.09.2022 03:00

Janusz Władyczak

Janusz Władyczak

Foto: Mariusz Szachowski, fototaxi.pl

Czy Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych widzi jakieś nowe trendy w globalnym handlu?

Od połowy pandemii koronawirusa zarysowuje się przybliżenie łańcuchów dostaw, czyli regionalizacja. Przybliża się zakłady produkcyjne do rynków zbytu, a więc nearshoring.

Widzimy też nasilenie innego zjawiska, które jeszcze nie materializuje się w skali, w jakiej byśmy sobie tego życzyli. Szczególnie mocno wybrzmiewa to od rozpoczęcia wojny w Ukrainie. Jest to też spowodowane zawirowaniami geopolitycznymi. Chodzi o friendshoring. Jest to relatywnie nowe pojęcie, ale ma ciekawy wymiar. Inwestorzy i kraje zaczynają patrzeć na siebie z perspektywy tego, czy ktoś jest ze mną, czy przeciwko mnie. Długofalowo jest to niebezpieczne, ale z drugiej strony inwestorzy poszukują bezpieczeństwa. Zaczynamy poruszać się w układzie macierzowym.

Z jednej strony mamy nearshoring, który ma przybliżyć inwestycje do danego regionu. Mamy Unię Europejską, Azję (tam jest większość fabryk) i Stany Zjednoczone wraz z NAFTA. Jeśli na to nałożymy friendshoring, to patrzymy, jak kraje ze sobą współpracują. Teraz musimy wziąć więcej czynników pod uwagę. Patrzymy, czy ktoś jest w NATO, więc potencjalna inwestycja może okazać się bezpieczniejsza, niż gdyby była ulokowana w kraju spoza sojuszu. Później patrzymy, czy ktoś jest w aliansie gospodarczym, typu UE, NAFTA czy OECD. Takich organizacji zaczyna się pojawiać więcej. Widzimy nowe w Azji, jedna kręci się wokół Chin, druga wokół Japonii. Każdy próbuje zbudować wokół siebie towarzystwo, które ma te same wartości. Ten nowy trend został mocno uwypuklony po wybuchu wojny w Ukrainie i zaczyna zyskiwać na znaczeniu.

Weźmy czysto hipotetyczną sytuację: nagle stwierdzamy, że rynek chiński dla firm, które tam produkują (z Europy Zachodniej i USA), nie jest rynkiem przyjaznym. Nie zaliczamy ich do kręgu zaufanych znajomych. Automatycznie zaczynamy myśleć zupełnie inaczej o tym rynku i zastanawiamy się, czy sukcesywnie nie przenosić inwestycji stamtąd w ramach regionalizacji, narzucając na to aspekt friendshoringu. To może mieć duże reperkusje gospodarcze dla Chin. Jeśli taki trend zostanie podchwycony, to nagle się okaże, że wiele inwestycji wyjdzie z tego kraju. Gospodarka chińska, która już ma swoje problemy, może je pogłębić. Recesja, która już jest zarysowana może być mocniejsza. To spowoduje kolejne reperkusje, np. społeczne, i może wpłynąć na wybór nowego szefa partii komunistycznej.

Czytaj więcej

Justyna Orzeł: Mądre zakupy to już wyraźny trend

Trzeba to postrzegać jako procesy deglobalizacyjne. Regionalizacja w samej nazwie ogranicza zakres handlu.

Tak. Pytanie, czy dobro końcowe, które wyprodukujemy, będzie sprzedawane tylko w ramach regionu, czy jednak producenci pokuszą się o globalną sprzedaż. Wydaje się, że idziemy w trendzie, żeby to regionalizować, ale nie jest wykluczone, że np. komponenty do skomplikowanych produktów będą musiały pochodzić z wielu krajów. Tego nie unikniemy.

Deglobalizacja to modny termin. Trochę ma miejsce, ale raczej globalizacja przyjmie zupełnie inny wymiar, niż jest to w chwili obecnej. Nie powinniśmy się tym nadmiernie martwić, tylko pójść z trendem i znaleźć jako Polska swoje miejsce.

Jak popularni inwestorzy z Japonii czy Korei Południowej będą się zastanawiać, gdzie w UE ulokować swoje długofalowe inwestycje, to pytanie, czy rynek węgierski (postrzegany specyficznie w ostatnich miesiącach) straci na rzecz Polski, która jest bardziej przewidywalna i mocno zdeklarowana, w co politycznie chciałaby iść, z jakimi krajami jest zaprzyjaźniona. To będzie miało przełożenie na decyzje podejmowane przez inwestorów.

Czytaj więcej

Aleksandra Sroka-Krzyżak: Ponad granicami z Allegro

Może pan podać przykłady krajów, jeśli chodzi o friendshoring dla Polski?

Mamy dwa kraje, które mogą być objęte tą terminologią. Przede wszystkim to Ukraina, która jest nam obecnie najbliższa. Nie tylko przez to, co się dzieje na Ukrainie, i wsparcie, które dajemy, ale jest naszym sąsiadem. Zawsze mieliśmy dobre relacje i zrozumienie potrzeb tego kraju. Zaczynamy mieć coraz więcej wspólnych wartości, gramy do jednej bramki.

Z drugiej strony są Stany Zjednoczone. Nasz sojusznik, który przyszedł ze wsparciem w naszym regionie i możemy na nim polegać. Jeśli to dobrze wykorzystamy, z tego typu aliansów powinniśmy zbudować coś sensownego, co ma silne podwaliny. Dzięki temu nasze firmy będą mogły się rozwijać. Dzięki współpracy z USA możemy mieć zniesione pewnego rodzaju bariery wejścia na tamten rynek. Możemy móc sprzedawać więcej i lokować fabryki. Fracht nadal jest drogi i trochę niepewny. Nasze firmy, którym idzie dobrze na tamtych rynkach, mogą pokusić się o otwarcie fabryk i produkować na tamten rynek w tamtym regionie. Mają wtedy dostęp do trzech krajów, dodatkowo Kanady i Meksyku, o znaczącej sile nabywczej i mogą powoli budować swoją pozycję. To ma sens. Wspomniane kraje mają z Polską po drodze i trzeba to wykorzystać.

notował: Grzegorz Balawender

Partner relacji: KUKE

rp.pl

Gospodarka
Zagraniczne firmy zaczęły nieco lepiej oceniać Polskę. Stanęliśmy na podium
Materiał Płatny
LIST OTWARTY
Gospodarka
Polityka nadal rządzi w państwowych spółkach
Gospodarka
Kadrowa rewolucja wolniejsza niż za PiS, ale rekrutacja często pozorna
Gospodarka
Rząd Portugalii przed trudnym zadaniem