Od lutego, gdy większość rozwiązań z tarczy antyinflacyjnej wejdzie w życie, inflacja powinna spaść w okolice 7 proc., a w kolejnych miesiącach do 6–6,5 proc. Tak będzie do lipca. Jeśli te obniżki podatków rzeczywiście będą obowiązywały przez sześć miesięcy, zgodnie z wtorkowym komunikatem, to inflacja faktycznie wróci w sierpniu do 9 proc., może nieco poniżej poziomu ze stycznia. Ale rząd przedłużył pierwszą tarczę, ogłoszoną w grudniu, o jeden kwartał. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby w trakcie roku, wraz z napływem informacji na temat inflacji, rząd zdecydował, że przywracanie podatków pośrednich do poprzedniego poziomu będzie rozłożone w czasie. Wystarczyłoby, że podatki od energii elektrycznej zostały podniesione we wrześniu, to inflacja w sierpniu byłaby w okolicy 8,5 proc. Krótko mówiąc, rząd może dość łatwo tak manipulować stawkami podatków, żeby uniknąć powrotu inflacji do styczniowego szczytu.
Dokładny przebieg ścieżki inflacji jest – jak się wydaje – kluczowy dla skuteczności tarczy. Jak rozumiem, rząd dąży do tego, aby utrzymać inflację poniżej psychologicznej bariery 10 proc., nawet jeśli na dłuższą metę tarcze będą inflację podbijały. To zapobiegnie panice, którą mogłaby wywołać dwucyfrowa inflacja. Czy ta kalkulacja jest słuszna? Czy to, że po wygaśnięciu tarcz inflacja znów podskoczy, nie podbije jeszcze oczekiwań inflacyjnych gospodarstw domowych, bo uświadomi im, że rząd niewiele może na wzrost cen poradzić?
Punktem odniesienia powinien być dla nas scenariusz bez tarcz antyinflacyjnych. W takiej sytuacji w pierwszych miesiącach br. inflacja prawdopodobnie wynosiłaby 11 proc., a co najmniej do połowy roku przekraczałaby 10 proc. Średnio w roku wyniosłaby około 9,5 proc., czyli 2 pkt proc. więcej, niż dzisiaj przewidujemy. Są argumenty przemawiające za tym, że z początkiem 2023 r. inflacja będzie wyższa, niż gdyby tarcz nie było. Może wynosić 6–7 proc. Ale wydaje się, że z perspektywy kształtowania się opinii publicznej, ale też np. sytuacji na rynku pracy, scenariusz, w którym inflacja na kilka miesięcy przebija 10 proc. i później spada, byłby groźniejszy niż scenariusz, w którym przez kilkanaście miesięcy, prawdopodobnie do końca I kwartału 2022 r., inflacja będzie stale w okolicy 6–7 proc., okresowo skacząc powyżej 8 proc. Dwucyfrowa inflacja miałaby większe przełożenie na oczekiwania i zachowanie konsumentów niż kilka dodatkowych miesięcy z inflacją w okolicy 7 proc.
Krótko mówiąc, z psychologicznej perspektywy tarcza antyinflacyjna nie jest złym rozwiązaniem?
Tak. Tarcza umożliwia uniknięcie inflacji powyżej 10 proc., co szerokim echem odbiłoby się w mediach i wpłynęło na oczekiwania inflacyjne. Te rozwiązania w pewnym sensie kupują też rządowi czas. Jest szansa na to, że za kilka miesięcy, gdy tarcze będą się kończyły, niektóre z globalnych sił napędzających inflację będą wygasały. Już widać sygnały, że zaburzenia w łańcuchach dostaw, które też przyczyniają się do wzrostu cen, słabną. Prawdopodobne wydaje się też to, że osłabną niektóre napięcia geopolityczne, prowadząc do jakiegoś spadku cen gazu do bardziej strawnego poziomu. Tarcza może więc wygładzić ścieżkę inflacji.