Domy maklerskie oferują szeroki dostęp do giełd zagranicznych

Niemal wszyscy liczący się brokerzy oferują dostęp do rynków innych niż GPW. Ale to wciąż droga zabawa.

Publikacja: 29.05.2013 00:11

Domy maklerskie oferują szeroki dostęp do giełd zagranicznych

Foto: Bloomberg

Frankfurt, Kuala Lumpur, Madryt, Nowy Jork, Wiedeń, Tokio – to tylko przykłady giełd, na których inwestorzy mogą zawierać transakcje za pośrednictwem krajowych domów maklerskich. Lista ta jest zdecydowanie dłuższa i nie ogranicza się tylko do największych rynków. Oferty przygotowywane przez domy maklerskie są bowiem bardziej zróżnicowane.

Jak się jednak okazuje, jest to za mało, by inwestorzy masowo zaczęli obracać akcjami na innych rynkach. Klientów nie jest w stanie skusić nawet lepsze zachowanie zagranicznych indeksów w stosunku do rodzimych wskaźników, możliwość zainwestowania w najbardziej rozpoznawalne światowe marki (np. Apple, Microsoft) czy też większa płynność niż w Warszawie. Dlaczego tak się dzieje? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Wysokie koszty

Teoretycznie rozpoczęcie przygody z rynkami zagranicznymi jest takie proste. Aby aktywować rachunek, który pozwoli nam inwestować np. w Japonii, Niemczech czy też Stanach Zjednoczonych, zazwyczaj należy wypełnić specjalny formularz. Powinien on znajdować się na stronie internetowej naszego brokera. Wypełniony dokument należy przesłać do domu maklerskiego (niektóre instytucje wymagają dodatkowych załączników, np. kserokopii dowodu osobistego) i pozostaje nam czekać na aktywację usługi. Kiedy i ten etap mamy za sobą, pozostaje wpłacenie pieniędzy na rachunek i można rozpocząć inwestowanie. I tutaj zaczynają się schody. Handel wiąże się bowiem ze sporymi kosztami.

– Osoba, która chcą inwestować na rynkach zagranicznych, powinna przede wszystkim zwracać uwagę na prowizje obowiązujące w domach maklerskich. Są one zdecydowanie wyższe niż w przypadku transakcji na rynku polskim, dlatego też trzeba dobrze się zastanowić, czy w ogóle granie na zagranicznych rynkach jest opłacalne – mówi Michał Masłowski, wiceprezes Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych.

Inwestor kupujący akcje na rynku polskim zazwyczaj musi się liczyć z prowizją na poziomie 0,39 proc. wartości transakcji. Stawki w przypadku inwestycji zagranicznych są większe – mogą wynosić nawet 1 proc. Jakby tego było mało, domy maklerskie ustalają kwoty minimalnej prowizji bądź też naliczają dodatkową opłatę. Niewielka skala operacji jest często nieopłacalna, gdyż zyski zjadają wysokie prowizje brokerskie. Do tego dochodzą dodatkowe koszty w postaci np. opłat rozliczeniowych. Jak jednak mówi Andrzej Zajko, zastępca dyrektora DM PKO BP, wysokie opłaty wcale nie muszą stanowić bariery nie do przejścia.

– Na pierwszy rzut oka stawki wydają się wysokie. Niemniej jednak np. w przypadku naszego domu maklerskiego nie są one sztywne. Wartość zlecenia może być niższa i zależy również od strategii budowania portfela inwestycyjnego przez klienta, wykonywanego miesięcznego obrotu oraz stanu rachunku. Ponadto prowizje i opłaty są często indywidualnie negocjowane, a nawet liniowe. Często inwestorzy mają możliwość negocjacji prowizji w szerokim przedziale od 0,15 proc. do 0,5 proc. – twierdzi Zajko.

Niewielu chętnych

Ile osób decyduje się na inwestycje na innych rynkach – tego dokładnie nie wiadomo. Przedstawiciele domów maklerskich podkreślają jednak, że jest to niewielki odsetek.

Dariusz Włodarczyk, członek zarządu DM BZ WBK, uważa, że małe zainteresowanie rynkami zagranicznymi to nie tylko kwestia wyższych niż na rynku polskim kosztów inwestycji. – Polscy inwestorzy wciąż traktują giełdy zagraniczne jako rynki dla nich obce. Mają przeświadczenie, że trudno będzie im się tam odnaleźć i wolą koncentrować się na Polsce – mówi Włodarczyk.

Co więcej, zdaniem specjalistów nie zanosi się na to, aby miało to się zmienić w najbliższym czasie. Według nich nie są w stanie do tego doprowadzić nawet różnice w zachowaniu indeksów. WIG w tym roku jest 1 proc. pod kreską, podczas gdy np. niemiecki DAX zyskał 9 proc. zaś S&P 500 – ponad 13 proc.

– Nie sądzę, aby inwestorzy indywidualni masowo zaczęli inwestować na rynkach zagranicznych. Zawsze lepiej jest kupować to, co znamy. Oczywiście są firmy bardzo rozpoznawalne, które mogą przyciągnąć graczy, jednak uważam, że zawsze to Polska dla naszych inwestorów będzie tym najważniejszym rynkiem – twierdzi Michał Masłowski. W podobnym tonie wypowiada się Dariusz Włodarczyk.

– Oczywiście domy maklerskie starają się uatrakcyjniać ofertę. Trzeba jednak pamiętać, że z perspektywy brokerów przygotowanie dobrej oferty sporo kosztuje. Nie wiedząc, czy na tym się zarobi, domy maklerskie wolą inwestować w działalność, która daje większe szansę na zysk – tłumaczy.

O czym powinni pamiętać ci, którzy już zdecydują się na inwestycje za granicą? – Inwestorzy poza tak oczywistymi rzeczami jak prowizje, opłaty czy też ryzyko walutowe, powinni zwracać m.in. uwagę na miejsce i bezpieczeństwo przechowywanych papierów wartościowych. Trzeba także pamiętać, że bardziej kosztowne w stosunku do rynku polskiego może być ewentualne dochodzenie swoich praw i roszczeń w razie jakichkolwiek problemów (np. niewypłacalności emitenta). Nie bez znaczenie jest także profesjonalna obsługa i wiedza specjalistów zajmujących się operacjami związanymi z rynkami zagranicznymi – dodaje Zajko.

Nie brakuje egzotycznych rynków

Na naszym rynku jest coraz więcej domów maklerskich, które dają swoim klientom możliwość zawierania transakcji na rynkach zagranicznych. Za pośrednictwem niektórych biur możemy inwestować nawet w ponad 20 krajach całego świata. Standardem jest, że brokerzy oferują dostęp do największych rynków, tj. Stanów Zjednoczonych, Niemiec czy Wielkiej Brytanii. W ofertach nie brakuje jednak bardziej egzotycznych z punktu widzenia polskich inwestorów giełd (np. Australia, Kanada, Republika Południowej Afryki). Ale przeglądając oferty domów maklerskich, warto zwrócić uwagę nie tylko na liczbę dostępnych giełd. Wiele instytucji stawia bowiem przed klientami, którzy chcą zainwestować pieniądze na rynkach zagranicznych, dodatkowe wymagania. Przykładowo w DM?PKO BP, inwestor, który chce rozszerzyć swoją aktywność na inne rynki, musi wyłożyć co najmniej 50 tys. zł. W przypadku Domu Inwestycyjnego BRE Banku bariera wejścia wynosi aż 500 tys. zł.

Frankfurt, Kuala Lumpur, Madryt, Nowy Jork, Wiedeń, Tokio – to tylko przykłady giełd, na których inwestorzy mogą zawierać transakcje za pośrednictwem krajowych domów maklerskich. Lista ta jest zdecydowanie dłuższa i nie ogranicza się tylko do największych rynków. Oferty przygotowywane przez domy maklerskie są bowiem bardziej zróżnicowane.

Jak się jednak okazuje, jest to za mało, by inwestorzy masowo zaczęli obracać akcjami na innych rynkach. Klientów nie jest w stanie skusić nawet lepsze zachowanie zagranicznych indeksów w stosunku do rodzimych wskaźników, możliwość zainwestowania w najbardziej rozpoznawalne światowe marki (np. Apple, Microsoft) czy też większa płynność niż w Warszawie. Dlaczego tak się dzieje? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Pozostało 87% artykułu
Giełda
Marazm w Warszawie, nerwowo w USA. Złoty zyskuje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Giełda
Kulawe statystyki tegorocznych debiutów na GPW
Giełda
Lawina przejęć w USA?
Giełda
Prześwietlamy transakcje insiderów
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Giełda
Optymizm na giełdzie przygasł. Wyraźne cofnięcie indeksów na GPW