Piątek na większości światowych giełd upłynął pod znakiem przeceny. Już po silnych czwartkowych spadkach wielu inwestorów zadawało sobie pytanie, czy to koniec długiej hossy. Tokijski Nikkei 225 stracił 0,6 proc., Hang Seng, główny indeks giełdy w Hongkongu, spadł o 0,9 proc., niemiecki DAX zniżkował o 2,1 proc., rosyjski RTS o 0,5 proc., paneuropejski Stoxx Europe 600 stracił 1,2 proc. Nowojorski S&P 500 zaczął dzień od niewielkich zwyżek po czwartkowej 2-proc. stracie. Ostatecznie jednak zniżkował o kolejne 0,3 proc. Warszawski WIG20, choć początkowo spadał (m.in. pod wpływem bardzo kiepskiego odczytu wskaźnika PMI z polskiego przemysłu) i znalazł się nawet poniżej poziomu 2,3 tys. pkt, niewidzianego od stycznia, ostatecznie jednak wyszedł na plus, i to aż 0,9 proc.
Warszawska giełda pozytywnie wyróżniała się pod tym względem na tle Europy. Pomogły jej m.in. sygnały wskazujące, że w OFE zostało więcej osób, niż oczekiwano.
– Najgorszy scenariusz nie został zrealizowany. Polskie fundusze emerytalne nie muszą więc wyprzedawać akcji ?– ocenia Dariusz Górski, analityk z BZ WBK.
Powody do strachu
– Inwestorzy czekali na pretekst do sprzedawania i pojawiło się wiele zdarzeń, które mogłyby taki ruch łatwo uzasadnić. Ryzyko geopolityczne wzrosło, a dane napływające ze Stanów Zjednoczonych wskazywały, że Fed może zacząć podnosić stopy procentowe wcześniej, niż się spodziewano. Kwestia technicznego bankructwa Argentyny jest kolejnym ogniwem w łańcuchu negatywnych informacji – twierdzi Angus Gluskie, zarządzający w australijskim White Funds Management.
W czwartek silnym impulsem do wyprzedaży było techniczne bankructwo Argentyny (Merval, główny indeks giełdy w Buenos Aires, spadł wówczas o 7 proc.), a także kiepski odczyt amerykańskiego indeksu koniunktury Chicago PMI, który nieoczekiwanie obniżył się z 62,6 pkt w czerwcu do 52,6 pkt w lipcu. Był to jego największy spadek od października 2008 r.