– To byłaby nieodpowiedzialność – replikuje Adam Szafrański, prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
W środę prezes URE poinformował, że od początku 2008 r. urząd nie będzie już regulował cen prądu. Ma to związek z uwolnieniem od lipca br. rynku sprzedaży energii – od tego momentu odbiorcy mogą ją kupować tam, gdzie jest najtaniej, a nie od spółki, do której są przypisani ze względu na adres.
Zdaniem ekspertów wolne ceny prądu oznaczają podwyżki. Stawki mogą rosnąć o ok. 10 – 15 proc. rocznie, co oznacza wyższe o 5 – 7 proc. rachunki dla gospodarstw domowych. Mocno po kieszeni dostaną też przedsiębiorstwa, bo to one zużywają prawie 80 proc. energii. W konsekwencji mogą wzrosnąć ceny ich produktów i usług. Na te przykre skutki zwraca uwagę poseł PO Adam Szejnfeld. Twierdzi, że decyzja prezesa URE była pochopna, podjęta bez odpowiednich konsultacji, a konsumenci i rynek nie są gotowi na tak poważne zmiany. „Ostatnie dni ustępującego rządu to nie czas, w którym powinno się podejmować brzemienne w potencjalnych skutkach decyzje” – napisał Szejnfeld w oświadczeniu. I zaapelował do prezesa URE, by zweryfikował swoją decyzję.
Prezes Szafrański odpowiada, że byłoby to nieodpowiedzialne. – Nasza decyzja była dogłębnie przemyślana i uzasadniona – mówi „Rz”. Zgadza się z opinią, że rynek wolnej sprzedaży prądu nie działa jeszcze jak należy, trudno więc mówić o pozytywnie wpływającej na ceny konkurencji między sprzedawcami.
– Ale dopóki stawki są regulowane przez państwo, dopóty walka konkurencyjna nie ma sensu. Stąd nasza decyzja – wyjaśnia. Szafrański podkreśla też, że samo uwolnienie cen nie spowoduje ich wzrostu. – Podwyżek taryf należy oczekiwać w związku z inwestycjami, jakich muszą dokonać elektrownie i zakłady energetyczne. Ale do tego doszłoby i tak, bez względu na to, czy ceny energii byłyby regulowane, czy nie – podkreśla prezes Szafrański.