Zatwierdzenie w grudniu przez Radę Ministrów przygotowywanego ponad rok i wielokrotnie poprawianego projektu miało być formalnością. Teraz okazuje się, że oczekiwana przez inwestorów nowelizacja przesunie się o kolejne miesiące.
Szef komitetu stałego RM minister Michał Boni nieoczekiwanie zlecił przygotowanie dodatkowych analiz Ministerstwu Gospodarki, które przygotowało nowelizację, oraz Ministerstwu Finansów. Jak dowiedziała się „Rz”, przyczyną są zastrzeżenia, jakie wobec ustawy wysuwa drugi z resortów. Chodzi głównie o włączanie do strefy gruntów prywatnych. Ministerstwo Finansów chciałoby bardziej zaostrzyć obecne zasady, choć te dzisiejsze dotyczące poziomów zatrudnienia i nakładów już teraz inwestorzy określają jako drakońskie. Resort ma również zastrzeżenia do obejmowania strefą już działających zakładów, a możliwe, że zakwestionuje także zapis pozwalający inwestorom na redukcje planowanego zatrudnienia o 20 – 25 proc.
Eksperci nie kryją, że zastrzeżenia niweczą sens nowelizacji. – Zmiany miały pomóc inwestorom. Teraz może się okazać, że zamiast złagodzenia przepisów będzie ich zaostrzenie – mówi Tomasz Konik z Deloitte.
Byłaby to sytuacja paradoksalna, bo zmiany w ustawie są w porównaniu z pierwotną wersją i tak bardzo płytkie. Z projektu wcześniej wycięto możliwość rozliczania strat, co dyskryminuje firmy w strefach (poza nimi straty można odliczać) i w praktyce zmniejsza pomoc publiczną. Ponadto wielkość dopuszczalnych cięć w planowanym zatrudnieniu zredukowano o połowę. Dla inwestorów, u których kryzys wymusił cięcia kosztów (liczbę etatów chce ciąć przynajmniej co dziesiąta firma w strefach), to wielki problem: ich redukcja poniżej dozwolonego poziomu grozi zwrotem pomocy publicznej.
Administratorzy stref już ostrzegają, że ich odcięcie od gruntów prywatnych pociągnie za sobą duże koszty. Do wzięcia pozostaną bowiem grunty gminne, które trzeba przygotować. – Uzbrojenie jednego hektara to koszt ok. 170 tys. zł. Przy założeniu, że do końca okresu istnienia stref ich obszar ma się zwiększyć o 3 – 4 tys. hektarów, to gminy będą musiały wyłożyć pół miliarda złotych – twierdzi prezes Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej Piotr Wojaczek. Brak atrakcyjnych terenów zniechęcałby także inwestorów. KSSE szacuje, że w ciągu dziesięciu lat mogłaby stracić kilkanaście tysięcy nowych miejsc pracy.