To wnioski z opracowania sporządzonego na zlecenie prezydenta Nicolasa Sarkozy przez opozycyjnego deputowanego Paula Giacobbi. Ten lewicowy radykał z Korsyki przeprowadził rozmowy z kilkudziesięcioma prezesami, członkami dyrekcji firm zagranicznych i z osobistościami opiniotwórczymi.
Rozmowy te wykazały, że mimo wysokich norm wykształcenia francuskiej siły roboczej i imponującej infrastruktury, drugi gospodarczo kraj w strefie euro nie jest nastawiony przyjaźnie do biznesu. „Praktycznie nikt nie wyraził o Francji opinii, którą można by uznać za przychylną — stwierdził Korsykańczyk w swym raporcie. — Francja ma zły wizerunek i wzbudza pewien niepokój u inwestorów zagranicznych”.
Od objęcia urzędu prezydenta w maju 2007 r. Sarkozy podjął pewne kroki, aby uczynić Francję bardziej przyjazną dla biznesu, obniżył podatki najwięcej zarabiającym i praktycznie zniósł zasadę 35-godzinnego tygodnia pracy zatwierdzoną przez socjalistów jako zdobycz świata pracy: wprowadził nieopodatkowane wynagrodzenia za godziny nadliczbowe.
Zdaniem Giacobbiego, inwestorzy pomijają w swych rozważaniach zalety Francji, takie jak wydajność pracy na godzinę wyższą niż w USA czy zachęty podatkowe dla prac badawczo-rozwojowych.
Deputowany podał przykład wiceprezesa japońskiej firmy włókienniczej Toray Industries, Juna Kobayashi, który oświadczył, że strajki, na które zezwalają francuskie ustawy, kosztowały jego firmę 7 mln euro w ciągu 5 lat. – Francja jest bardzo atrakcyjna, bo jej gospodarka jest dobrze wyważona między usługami i produkcją, ale kodeks pracy jest dla nas problemem — stwierdził Japończyk.