Z perspektywy ponad sześciu miesięcy doskonale widać, że wiosenne wydarzenia nad Dunajem – seria z pozoru niefortunnych wypowiedzi, które pospiesznie dementowano – były zabiegiem PR nowego rządu, który miał uświadomić inwestorom, że Węgry mają poważny problem budżetowy i że będą go chciały radykalnie rozwiązać.
Reakcja przerosła nieco to, czego politycy oczekiwali, a na szczerości rządu w Budapeszcie ucierpiały okoliczne rynki, w tym polski. Jeszcze raz wówczas potwierdziło się, że dla większości zagranicznych graczy liczy się region, a nie pojedynczy kraj.
Po majowym załamaniu główne polskie indeksy zachowują się lepiej niż węgierski BUX. Dla warszawskiego parkietu problemy Węgier przestały być ważne tak szybko, jak się pojawiły. WIG już na początku września zaczął ustanawiać nowe tegoroczne maksima. A wskaźnik koniunktury na budapeszteńskiej giełdzie ciągle jest poniżej szczytu z kwietnia.
Od początku września, gdy węgierski rząd zaczął realizować kontrowersyjny plan naprawy finansów publicznych, BUX stoi niemal w miejscu. W ocenie zarządzających aktywami także przez najbliższe 12 miesięcy poziom węgierskiego indeksu niewiele się zmieni.
Bankom inwestycyjnym kilka tygodni zajęło przebudowanie modeli służących do wyceny wartości węgierskich firm i dostosowanie ich do nowej rzeczywistości. Wg Deutsche Banku wprowadzenie dla telekomów, banków, firm energetycznych i wielkich sieci handlowych tzw. podatku kryzysowego przy planowanej obniżce podatku dochodowego od firm zmniejsza wartość akcji Magyar Telekom o 2 proc. W tym samym czasie analitycy JP Morgan obniżyli wycenę papierów tej spółki o 7 proc.