Z jednej strony gotowe są rosyjskie projekty inwestycji w Kaliningradzie i na Białorusi, a z drugiej – Litwini poszukują partnera do własnego – w Visaginie.
W praktyce rosyjskie plany budowy dwóch elektrowni atomowych w tym jednym rejonie kontynentu to próba zdominowania rynku energetycznego trzech krajów nadbałtyckich i pomysł na rozpoczęcie eksportu energii do Polski. Sytuacja sprzyja Rosjanom, bo już sprzedają elektryczność na Litwę, a także Łotwę i do Estonii.
Poza tym drugorzędne znaczenie zdaje się mieć kwestia opłacalności inwestycji. Rosjanie kilka dni temu zawarli porozumienie z władzami Białorusi w sprawie projektu elektrowni w obwodzie grodzieńskim, oferując nie tylko technologię, ale i 9 mld dol. kredytu rozłożonego na 25 lat (Białoruś zacznie spłatę, dopiero gdy powstanie elektrownia). A w przypadku drugiego projektu w nadbałtyckiej enklawie rosyjski koncern Inter RAO nie bierze pod uwagę opinii ekspertów, że budowa elektrowni w tym rejonie nie ma sensu i nie jest potrzebna.
Dla kogo energia?
Elektrownie w rejonie Kaliningradu i Grodna będą podobne. W każdej zaplanowano po dwa bloki o mocy 1150 MW każdy. Budowa przebiegać ma dwuetapowo i – jeśli Rosjanie spełnią obietnice – obie zostaną uruchomione w niemal tym samym czasie. Pierwsze reaktory mają zacząć działać ok. 2017 r., następne – rok później.
Zatem realny scenariusz jest taki, że za sześć – siedem lat tuż przy granicach Polski i Litwy pojawi się znaczna nadwyżka energii. Każda z elektrowni będzie mogła dostarczać rocznie od 17 do 19 terawatogodzin energii. Nawet zakładając, że część popłynie na potrzeby obwodu kaliningradzkiego i Białorusi, to i tak eksport mógłby być znaczący. Dla porównania Polska wykorzystuje rocznie ok. 120 TWh.