Za litr oleju napędowego nasi wschodni sąsiedzi zapłacą 5,1 tys. rubli (około 2,77 zł). Ma to zapobiec nielegalnemu wywozowi tego towaru za granicę, który nasilił się po głębokiej dewaluacji rubla.
Pod koniec maja bank centralny Republiki Białorusi obniżył oficjalny kurs tamtejszej waluty wobec dolara o prawie 37 proc. Dziś za jednego dolara trzeba zapłacić 4930 rubli białoruskich. W efekcie wzrosła dysproporcja między cenami paliw na Białorusi i w państwach ościennych. Decyzja Biełnieftechimu, już czwarta taka w tym roku, ma tę przepaść zniwelować i przez to złagodzić niedobory paliwa na rynku krajowym. Obecnie na tamtejszych stacjach benzynowych paliwo jest racjonowane. Ale podwyżka jego cen może podbić i tak już wysoką inflację. Władze w Mińsku przyznają, że może ona w tym roku wynieść 39 proc.
8 mld dolarów chce pożyczyć z MFW zmagający się z kryzysem rząd w Mińsku
Wysoka inflacja to tylko jeden z przejawów głębokiego kryzysu gospodarczego, z jakim zmaga się Białoruś. W walce z nim Mińskowi pomóc ma przyznana kilka dni temu pożyczka (3 mld dol.) z Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej, tworzonej przez Rosję i kraje byłego ZSRR. W zamian białoruskie władze zobowiązały się do prywatyzacji państwowych spółek na kwotę 7,5 mld dolarów.
Dziennik „Wall Street Journal" podał wczoraj, że Mińsk dodatkowo rozważa sprzedaż producenta nawozów Biełaruskalij. Spółka ta, uważana za jedną z najcenniejszych w kraju, może być warta nawet 20 mld dol. Według doniesień „WSJ" białoruskie władze już rozmawiały o tej transakcji z potencjalnymi inwestorami z Rosji i Chin.